Pojęcia nie mam dlaczego budzę się tuż po 5-tej rano. W sumie cicho tu, spokojnie, a spało się wyjątkowo komfortowo. W ramach wypełnienia nadmiaru przedświtowego czasu rewiduję plany założonych wstępnie do odwiedzenia miejsc w Bangkoku.
O 10.00 ruszam w stronę Menamu (Chao Phraya). Centrum handlowe River City Bangkok można sobie darować, choć widok na rzekę z jego tarasu jest dość przyjemny. Mijany Holy Rosary Church: taki sobie + akurat zamknięty. Talat Noi Street Art też nie powala – wolę jednak bardziej spontaniczną Da Nang Fresco Village w Wietnamie. Niedaleko jest natomiast Chinatown Gate i Wat Traimit ze słynnym posągiem złotego Buddy (wstęp 100 THB). Oba to obowiązkowe punkty na turystycznej mapie atrakcji miasta. W okolicy mieści się Kuan Yim Shrine – przyjemna, barwna i egzotyczna świątynia raczej nie odwiedzana przez turystów. Wg mnie zdecydowanie warta wizyty! Docieram jeszcze do Wat Samphanthawongsaram Worawihan (Wat Ko), jednak szykuje się tu jakaś oficjalna uroczystość państwowej rangi i umundurowany pan (pozujący co najmniej na generała) stanowczo, acz grzecznie wyprasza mnie z jej terenu.
Czas na serce Chinatown: znaną mi sprzed lat arterię Yaowarat. Jej specyficzny klimat na długo zapada w pamięć. Wat Kan Matuyaram raczej szybko zapomnę, natomiast Wat Mangkon Kamalawat wywiera piorunujące wrażenie! Nastrój tworzą setki czerwonych lampionów podwieszonych pod stropami wszystkich świątynnych sal. Bosko!
Pech: skończył się akumulator w gimbalu. Totalnie zapomniałem wczoraj o jego naładowaniu. Dalsza wycieczka wydaje się nie mieć sensu bez sprawnej dokumentacji video i niezastąpionym autobusem nr. 1 wracam do hotelu. Postanowiłem zostać tu do końca wyjazdu, a wybrany pokój na szczęście jest wolny, płacę zatem podaną przez boss-a należność – 900 THB za trzy kolejne noce. Taniej niż przez booking (ok. 360 THB/noc).
https://www.youtube.com/watch?v=gp1Y-6mV3sc&ab_channel=okiemarchitekta