Pojęcia nie mam dlaczego budzę się tuż po 5-tej rano. W sumie cicho tu, spokojnie i spało się dobrze. W ramach wypełnienia nadmiaru czasu rewiduję swoje plany założonych do odwiedzenia miejsc w Bangkoku.
O 10.00 ruszam w stronę Menamu. River City Bangkok można sobie darować, choć widok na rzekę jest spektakularny. Holy Rosary Church taki sobie + zamknięty. Talat Noi Street Art też nie powala. Niedaleko jest Chinatown Gate i Wat Traimit z posągiem złotego Buddy (100 THB). Oba obowiązkowe punkty na mapie atrakcji miasta. W okolicy jest też Kuan Yim Shrine – przyjemna świątynia raczej nie odwiedzana przez turystów. Docieram jeszcze do Wat Samphanthawongsaram Worawihan (Wat Ko), ale szykuje się tu jakaś oficjalna uroczystość i umundurowany pan grzecznie wyprasza mnie z posesji.
No to czas na serce Chinatown: ulicę Yaowarat. Jej specyficzny klimat na długo zapada w pamięć. 6 lat temu odbierałem to miejsce dokładnie tak samo jak dziś. Wat Kan Matuyaram raczej szybko zapomnę, natomiast Wat Mangkon Kamalawat wywiera piorunujące wrażenie. Nastrój robią tu setki czerwonych lampionów podwieszonych pod dachami wszystkich świątynnych sal. Bosko!
Pech – skończył mi się akumulator w gimbalu. Totalnie zapomniałem o nim ostatnio. Dalsza wycieczka nie ma zatem sensu i niezastąpionym autobusem nr. 1 wracam do hotelu. Postanowiłem zostać tu do końca wyjazdu, a pokój na szczęście jest wolny, więc płacę należność – 900 THB za trzy kolejne noce. Taniej niż przez booking (ok. 360 THB/noc).