… nie otrzymałem zwrotnego info od właścicieli, czy mogę w La Locanda zostać na dwie kolejne noce. No to ruszam w okolice co by chociaż coś w końcu zjeść i kasę wymienić. Ani jedno, ani drugie mi nie wychodzi. Sądząc, że na Hua Lamphong Station będzie jakiś kantor ruszam w tą stronę. O dziwo dworzec od frontu jest zamknięty. Trza wejść bocznym wejściem, ale tą topografię też nieźle pamiętam. Wszystko zamknięte. Chyba jakieś święto dziś jest … Kantorów brak. No to idę na pamiętny ryż z kurczakiem do znanej knajpki vis-a-vis. Kurczę – nie ma już gotowanej wersji i muszę zamówić smażoną. Niech będzie. W międzyczasie odwiedzam mój ulubiony Station Hotel – kilka razy nocowałem tu. Za każdym razem w tym samym pokoju! :). W recepcji deklaruję, że tu zamieszkam, mimo tej samej karteczki przyklejonej do blatu: „no WI-FI, no lift, no hot water”. Cena chyba też taka sama – 300 BHT. Wzruszyłem się, heh.
Pochłaniam tylko 1/3 porcji ryżu + resztę zabieram na wynos. O dziwo nie jestem głodny, a czas trochę nagli. Check-out o 11.00. Po drodze mijam puste ulice z zamkniętymi sklepami i kilkoma przysypiającymi bezdomnymi. O dziwo bezdomnych widziałem tylko w Tajlandii. W żadnym ościennym kraju ich nie ma. Najwidoczniej w komunie, tudzież reżimie wojskowym takie widoki są niedopuszczalne. Czyżby bezdomność oznaczała zdrowie państwowego systemu … jakkolwiek dziwacznie to zabrzmi …
Jednak rezerwuję inny hotel – Centaur Inn (2 noce za 725 THB). Taniej, i wystrój prawie jak w Indiach, wszak przez Hindusów jest prowadzony i innej narodowości gości tu nie widać. Nawet mini-kłódeczką jest zamykany, ściany zagrzybione, a za oświetlenie robi zdezelowana świetlówka … rozmarzyłem się :) Graj mi w to! Nie ma klimy, ale są dwa przyjemne wentylatorki (sufitowy + biurkowy), łazienka w pokoju i takie sobie, ale jednak Wi-Fi. Widok na ścianę bez okien sąsiedniego budynku = pełna dyskrecja! Heh.
Uparłem się, aby dotrzeć tu transportem miejskim wszak czas mam nieograniczony. Oczywiście autobusem nr 1! Co z tego, że po przesadnie długim błądzeniu (wyjątkowo kiepsko działa nawigacja satelitarna na Moovit) + w pocie czoła odnajduję w końcu przystanek … skoro wsiadam do busa i jadę … w przeciwnym do pożądanego kierunku, heh. Zapomniałem się przestawić na ruch lewostronny. Właściwie wszystko wydaje się tu po wizycie w Wietnamie inne: inni, bardziej wyniośli i rozsądni ludzie, w miarę uporządkowany ruch na ulicach, przechodzenie przez jezdnię na pasach, przestrzeganie świateł, szerokie, czyste chodniki, ogólny porządek i jakiś logiczny ład. Czuję się nieswojo idąc po jezdni wzdłuż chodnika, a pety wyrzucam do studzienek kanalizacyjnych, a nie gdzie popadnie.
Po drodze trafiam na kantor wymiany walut. Tutejszy kurs (34,40) jest znacznie lepszy od lotniskowego. Wymieniam 200 USD. Nie wiem czy zdążę wydać w 6 dni, ale raz się żyje, heh.
Poczucie błogostanu po kolejnej porcji porannego ryżu prowokuje do drzemki. To moja pierwsza popołudniowa drzemka w hotelu podczas tego wyjazdu. Po przebudzeniu/tudzież oświeceniu podejmuję misję odnalezienia jakiegoś sklepu w okolicy. Niełatwe to zadanie. Kilkaset metrów przemierzam bez powodzenia. W końcu trafiam na 7/11. Tutejsze fajki kosztują mnie 72 THB. Sporawo.