… jakoś nie udało mi się znaleźć wczoraj transportu do My Tho. Z pomocą przyszła aplikacja Moovit. Z pobliskiego przystanku jadę kilka kolejnych autobusem miejskim, a w punkcie przesiadkowym czekam na docelowy transport prawie godzinę. W międzyczasie wszystkie inne numery przewinęły się przez przystanek wielokrotnie.
W końcu, panie bagieciarki sprzedające pieczywo podczas postojów autobusów, wskazują mój środek transportu. Bilet: 2 x 70 K. Sporawo! Chyba za bagaż musiałem dopłacić.
Sielankowa podróż klimatyzowanym busikiem z twardymi siedzeniami zajmuje prawie 2 godziny (ok. 77 km). Wysiadam na najbliższym mego hotelu przystanku. Mimo perspektywy raptem 16 min. pieszego spaceru zamawiam graba. Ten myli adresy i wysadza mnie w 1/3 trasy. Resztę w popołudniowym skwarze pokonuję pieszo.
Pokój w Ngoc Linh Hotel kosztuje 250 K. Okazuje się, że wszystko (szczególnie TV i klima) działa poprawnie. Reszta też jest ok, choć z okna widzę tylko blaszane dachy okolicznych zabudowań.
Jadę grabem do centrum, a spacer zaczynam od pożywnej zupki z jakimiś kulkami. Pycha! (45 K). 3 kolejne bankomaty są uszkodzone. To już na farsę zakrawa!
Kolejna nadrzeczna promenada ... tym razem nad Mekongiem, którego delta wlewa się do Morza Południowochińskiego. Nad jednym z urokliwych kanałów polatałem nawet dronem.
Obszczekany przez miejscowe suki – z gazem pieprzowym w ręku – docieram do klimatycznej Buu Lam Pagoda. Stąd już niedaleko do Vinh Trang Pagoda z trzema monumentalnymi posągami Buddy: stojącego, siedzącego i leżącego.
Wracając pieszo przez centrum miasta zaliczam jeszcze tutejszą (taką sobie) katedrę i kolejny nieczynny bankomat (sic!). Kasa mi się kończy, a jeszcze kilka dni na południu Wietnamu zostaję. Zapada decyzja o wyjeździe do Can Tho.
Hotel Phuc Long 2 zabukowany za 250 K. Sprawdzę, czy warto tam zostać na dwa dni.