40 min przed czasem „melduję się” w pobliskim hotelu, gdzie wczoraj wykupiłem bilet. Tuż przed 11.00 podjeżdża VIP Limousine. Wewnątrz jest dwoje Azjatów i pieprzona ruska parka (gardzę tym narodem bez wyjątku!). Zakładając, że busik dowiezie nas tylko do punktu przesiadkowego nie rozsiadam się specjalnie w mięciutkim, wyjątkowo wygodnym, skórzanym fotelu. Kiedy jednak mijamy dworzec autobusowy na przedmieściach upewniam się, iż to jednak docelowy transport. Milutko.
Trasa przez góry jawi się imponująco, a Da Lat osiągamy po 3-ech godzinach (ok. 85 km). Miejsce gdzie zostajemy wysadzeni to raptem 9 min pieszo od mego hotelu. Pięknie! Za chwilę wita mnie właścicielka + płynnie mówiąca po angielsku córka.
Szefowa prowadzi na drugie piętro (znacznie lepiej niż wczorajsze 5-te!). Pokazuje mi dwa pokoje. Za ten z balkonem rzekomo muszę dopłacić 50 K. Oj nie moja droga … naciągaczko. W rezerwacji mam opłacone: TV, WI-FI, prywatną łazienkę i balkon! Pani się co prawda poddaje, ale już jej nie lubię. Tym bardziej, iż rezerwacji dokonałem pod zupełnie innym adresem, a ten w którym aktualnie jestem przesłano mi w ostatniej chwili SMS-em. Z założenia gardzę podobnymi kombinacjami + na wszelkie kolejne propozycje atrakcji/wycieczek (w tym do Mui Ne) mam tą samą odpowiedź: kategoryczne „no, thanks”!!!
Mieszkam w okolicy Crazy House, jednak zanim tam dotrę odwiedzam mało ciekawą świątynię Lam Ti Ni. Za to Główna atrakcja Da Lat nie zawodzi. Wstęp kosztuje tu 80 K. Przyzwoicie. Fantazja pomysłodawców przechodzi wszelkie wyobrażenie. Projektantem, osobą nadzorującą budowę i właścicielem Crazy House jest architekt Dr. Dang Viet Nga, którego motto brzmiało: „Głosem architektury pragnę poprowadzić ludzi do powrotu do natury, do utrzymywania bliskiego kontaktu z naturą i kochania jej, a nie do pełnego korzystania z niej i niszczenia jej”. Szalona abstrakcja to określenie niedokładnie opisujące „budowlę”. Właściwie nie znajduję jednego określenia na to zjawisko. Gaudi wydaje się w tej konfrontacji jeno chłopcem w krótkich spodenkach, heh.
Chłodno jest. W powrotnej drodze do hotelu mijam jeszcze nijaki Thanh Tam Church i pochłaniam udko kurczaka z ryżem za 65 K. Okazuje się, że Pani (pomyliwszy wcześniej klucze) zapomniała zamknąć pokój i przez całą moją nieobecność był otwarty. Raczej nikt się nie włamał wszak nawet monitoring tu mają (LOL!).
Niestety wcześniej prognozowana słoneczna pogoda przesunęła się o jeden dzień do przodu. Jutro ma ponoć padać. Generalnie warto byłoby przeczekać dobę, ale to kolejna strata. Zobaczymy co począć jutro rano …
Net działa chu…owo, i nawet sygnał TV czasem zanika. A tak pięknie miało być …
https://www.youtube.com/watch?v=gi_EfXhcfB8&ab_channel=okiemarchitekta