Trochę się dziś przyspało i na podryw miasta ruszam dopiero o 10.30. Po zaliczeniu dwóch pawilonów nad Rzeką Perfumową czas na główną atrakcję cesarskiego miasta: cytadelę. Wstęp drogi: 420 K/67,00 zł za samo imperialne miasto + 110 K/17,60 zł za grobowce cesarzy oddalone stąd o ok. 15 km. Trochę mało świadomie szarpię się na droższą opcję, wszak zamierzam odwiedzić grobowce dopiero jutro, a bilet jest ważny chyba tylko jeden dzień. Okaże się …
Cytadela to ogromny zespół budynków różnego przeznaczenia: pawilony, świątynie, pałac, itp. + egzotyczne ogrody rzecz jasna. Bardzo mi się tu podoba. Kilka godzin spędzonych na spacerach po zakątkach zakazanego miasta zostaje brutalnie zakłóconych przez upierdliwy kapuśniaczek. Pada z przerwami, więc udaje mi się jakoś dokończyć zwiedzanie. Po wyjściu z zespołu kieruję się na północ – tu są do obejrzenia mało atrakcyjne pawilony na wodzie i dwa mosty – też takie sobie. Odwiedzam jeszcze dom Ho Chi Minha, w którym rezydował tylko kilka lat. Jest w remoncie, a udaje mi się go obejrzeć tylko dzięki uprzejmości strażniczki, która łaskawie wpuściła mnie do toalety na terenie obiektu … :)
Zaczyna padać mocniej i nie ma sensu dalsze zwiedzanie. Zresztą plan na dziś (poza lataniem dronem) został osiągnięty. Wracając zahaczam jeszcze o miejscową atrakcję jaką stanowi Dong Ba Market. Dzieje się tu. Olbrzymi zadaszony obszar oferuje towary wszelkiej maści. Wg mnie warto go odwiedzić.
W deszczu wracam pieszo do hotelu. Jeszcze tylko zakup krewetek z ryżem i warzywami (za jedyne 40 K!) w knajpce, gdzie spożywałem wczorajszą kolację i jestem w pokoju. Jest dopiero 17.30, a że deszcz ustaje - po obiedzie udaję się na wieczorny spacer w stronę Truong Tien Bridge. Nocą jest tęczowo iluminowany co wygląda całkiem spektakularnie. Wracając zatrzymuję się jeszcze na fragment meczu Wietnam-Singapur. Prowadzimy 4:0 … :)