… po ponad 3-godzinnym koczowaniu na lotnisku w Pekinie i 4-godzinnym, kolejnym locie ląduję planowo (czyli ok. 13.00) w Hanoi.
Stempelek potwierdzający wizę – mimo braku biletu wyjazdowego (wracam wszak z Tajlandii) – wbity do paszportu, o wwóz drona nikt się nawet nie zająknął, a i bagaż nadawany dotarł w stanie prawie nienaruszonym … no prawie „prawie” … wszak pominąłem fakt uszczuplenia go przez służby celne o dwie zapalniczki elektroniczne (heh), bowiem jak się okazało – nie wolno takowych przewozić także w bagażu nadawanym. Tak czy inaczej strata by nastąpiła, bo przecież nie wolno ich mieć też w bagażu podręcznym przechodząc wtórną kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku w Pekinie.
Najbardziej radował mnie jednak rozkoszny fakt – w formie urzędowego pisma – informującego o zubożeniu majątku właśnie o te dwa przedmioty. Ostemplowane pismo odnalazłem po rozpakowaniu plecaka … :)
Opuszczenie w miarę przyjaznego budynku lotniska skutkowało nagłym poruszeniem (graniczącym z zajadłością) wszystkich oczekujących tam driverów wszelkiej maści, a każdy chciałby dowieźć nieświadomego/głupiegozzałożenia faranga pod wskazane miejsce … za przyzwoitą cenę rzecz jasna … LOL! Nawet o takową nie pytałem zbywając kolejnych natrętów wskazaniem jedynego właściwego/rozsądnego transportu: busa o numerze 86. Taka argumentacja najskuteczniej ich obezwładniała. Za jedyne 46.000,00 dongów (ok. 7,40 zł płatne bezpośrednio kierowcy), dojeżdża się w okolice Old Quater, czyli mekki (tudzież getta) zachodnich turystów.
Ostatnie 15 min do zarezerwowanego na booking.com przybytku docieram plątaniną ulic i uliczek pieszo, co przywołuje jednocześnie bardzo różne skojarzenia. Tu ewidentnie krzyżuje się tajska/ułańska fantazja w podejściu do elektrycznych rozwiązań inżynieryjnych, birmańska powściągliwość/olewactwo w traktowaniu turysty, indonezyjska przewrotność i spryt w oszukiwaniu oraz ogólnie rozumiany indyjski syf na umór … a wszystko to okraszone sielankowo-leniwą filozofią życia niektórych sprzedawców/pseudobiznesmenów z Laosu. Taki tam wielobarwny „Sajgon” na ulicach stolicy … heh.
Pokój w zarezerwowanym wcześniej przybytku „North Hostel N.2” już na zdjęciach nie grzeszył komfortem, ani też urodą, za to miał klimat autentyczności (jaki zwykle doceniam) i znakomitą lokalizację w samym środku Old Quarter. Cóż z tego, skoro TV stoi tylko dla ozdoby (za to idealnie słychać odbiornik od sąsiadów z naprzeciwka ulicy), klima nie działa, a jej funkcję musi przejąć głośny wentylator, dodatkowo cicha uliczka, którą chwali się Właściciel (rzeczywiście wydaje się miły, choć raczej w sensie wyłącznie biznesowym) jest cyklicznie nawiedzana przez motorowych „bold-owców” i „grab-owców” rozwożących dania na wynos z pobliskiej jadłodajni, a „plastyczna ściana”, o którą się właśnie opieram zmienia co chwilę kształt (sąsiedzi też ją zapewne mają przy łóżku i wykorzystują jako oparcie).
Póki co wstrzymuję się z opinią o "apartamencie" na booking – wszak jeszcze jedną noc (koszt ok. 63 zł) opłaciłem. Być może zbyt przesadnie krytyczne, nieprzemyślane/nagłe spojrzenie jest standardową wykładnią białasa porównującego zastany/póki-co-obcy świat z tym, z którego został nagle na własne życzenie wyrwany …?
Tak czy inaczej: ten akurat białas-recenzent zawsze dzieli się pierwszym wrażeniem. Trzymajcie kciuki za jego przyszłe doznania – być może, a raczej na pewno potrafi docenić nie tylko ogólny walor poznawanego od nowa świata (to już 8-my wyjazd do Azji), ale także spotkanych na swej drodze konkretnych ludzi.
P.S. … inne minusy miasta na gorąco:
… może i widać, że jestem tu pierwszy dzień, ale żeby zaraz:
* twierdzić, że ma się najlepszy kurs wymiany USD w mieście wciskając kit i jawnie okradając ludzi, kiedy tuż obok inny kantor ma lepszy …?
* zawyżać cenę paczki fajek w sprzedaży ulicznej do 30.000,00 VND (z 20 tys.) licząc, że się farang nie zorientuje (+ przepłaci i więcej tu nie wróci) …?
* zawyżać o 15.000,00 cenę miski nijakiej zupy pho, choć zamawiając wskazałem konkretną pozycję z menu za 35.000,00 dongów, a zapłaciłem 50 K …?
Mieszam się z myślami – machając ręką + jeszcze dziękując za usługę/towar – postąpiłem jak większość farangów, co zapewne poskutkuje wzmożeniem podobnych nieuczciwych praktyk w przyszłości. Też machacie ręką …?
Są też plusy! … miejscowe fajki kosztują 20.000,00 dongów! (ok. 3,20 zł), a być może jeszcze mniej …? … wszak dopiero odkrywać tutejsze ceny i zawiłości z nimi związane zaczynam …
https://www.youtube.com/watch?v=eFy4hZvx8Ac&ab_channel=okiemarchitekta