Śniadanie czeka na dachu hotelu. Widok cool! Brak lokalnej kasy nawet na opłacenie noclegu, więc priorytetem staje się wymiana dolarów. W Sittwe nie ma żadnego kantoru wymiany walut i zostaje tylko bank. Niestety jest czynny od 9.30 i muszę pół godziny poczekać. Drugie tyle zajmuje wymiana 150 USD. Co można robić przez pół godziny z pieniędzmi …? Wypisanie kwitka z potwierdzeniem powinno zająć max 5 minut. Na szczęście kurs jest niezły: 1328 K.
Mogę w końcu rozliczyć hotel. Mierna obsługa dodaje do rachunku jeszcze 5% podatku i wyskakuję z 36750 K! Jak szaleć to szaleć, heh.
Pierwszy raz w Birmie jadę rikszą motorową na dworzec (3000 K). Busów tu dostatek, ale ten za 2500 K odjeżdża dopiero o 12.00. Kolejna godzina czekania. Mam miejsce numer 1 … czyli nad przednim kołem. Siedzę z kolanami pod brodą bez możliwości jakiejkolwiek zmiany pozycji, ale to i tak lepsze niż liczne mini stołeczki w przejściu między siedzeniami. Autobus przecież nie może jechać na pusto! Tym razem jedziemy 3,5 h (choć nadal wszyscy utrzymują, iż to tylko 3-godzinna trasa). Może i by była taka, gdyby nie liczne przystanki dla wysiadających, a każdy z nich to oddzielna historia, przemeblowania siedzących w przejściu, wyszukiwania licznych tobołków, pogawędki z obsługą, itp.
Trza przyznać, iż tym razem pomocnik kierowcy spisuje się bez zarzutów. O mnie też dyskretnie dba. Kiedy w końcu wysiada pasażerka, której kuferek z dobytkiem blokuje miejsce na nogi – moje pośladki są jej wdzięczne. Gdyby nie piekielny skwar (dopiero w tym regionie zaczynam go tak intensywnie doświadczać) reszta podróży byłaby nawet przyjemna.
Autobus kończy bieg nieopodal znajomego dobrze stolikowego biura podróży w Mrauk U. Nadal nie ma dobrych wieści – paszport nie dojechał. W chwili słabości (czyt.: wkurzenia) pytam o następny bus do Nyaung U. Ponoć jestem wyjątkowym „lucky men-em”, bo akurat ktoś zwolnił miejsce do jakiejś miejscowości w okolicy Bagan. Nie interesują mnie jednak kolejne przesiadki – chcę dojechać wprost pod hotel View Point Inn! ... + urządzić tamże karczemną awanturę na całą okolicę, heh. W międzyczasie wysyłam do boss-a nieszczęsnego przybytku SMS z pytaniem, czy wyśle dziś mój paszport. Brak odpowiedzi źle wróży. U Puchatka sprawdzam poprawność numeru telefonu, co prowokuje go do połączenia z pomocnym wczoraj oficerem policji. Ponoć ma potwierdzenie, że paszport zostanie dziś przesłany.
Nie ma wyjścia. Trza tu zostać kolejną noc i przynajmniej do rana poczekać. Wówczas będzie więcej opcji transportowych.
Chcę sprawdzić jakiś inny hotel, a że najtańszą ponoć opcją jest Laymro River Guest House podążam tam by taxi. Zanim zjawia się manager (zdziwiony że nie rezerwowałem noclegu online ... w pustym hotelu, heh) jego kumple pokazują mi najtańszy pokój z łazienką za 10000 K. Jasne, że biorę! Po wczorajszych szaleństwach trza pasa zacisnąć.
Pora na obiad. Restauracja jest za płotem. Hot and Soure Pork kosztuje 3000 K. Smakuje nieźle, a sielankowa atmosfera wioski rozleniwia na tyle, że ucinam sobie drzemkę.
Wieczorem jedyną atrakcję stanowi mocno starsza pijana Angielka zataczająca się na drodze przed hotelem w rozkosznej zabawie z miejscowymi psami. Na dziś wrażeń mi wystarczy.