Geoblog.pl    dagar    Podróże    BIRMA 2018 (+ Tajlandia)    "WIADUKT"
Zwiń mapę
2018
17
lut

"WIADUKT"

 
Birma
Birma, Gokteik Viaduct
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11944 km
 
Zaczyna świtać. Ruszam pieszo w kierunku dworca. Kasę otwierają dopiero po 8.30, a pociąg ma być planowo o 9.20. Powoli zbierają się podróżni. Niestety nie ma już biletów na „upper class”, a „ordinary” kosztuje 1200 K. Nie ma zmiłuj. Leciutko nie będzie.

Pociąg wjeżdża na peron, a moja miejscówka jest w samym środku grupy Hiszpanów. No to mam folklor, heh. Większość pasażerów z marszu zasypia, zaś towarzystwo wokół wdaje się w zajadłe dysputy o podróżach gestykulując przy tym na tyle intensywnie, że siedząc od strony przejścia nie mam szans podziwiać widoków za oknem zza ich żywo gestykulujących nadgarstków. Trochę się wkurzam i znikam co raz na papierosa palonego w otwartych drzwiach wagonu. Ta miejscówka bardziej mi pasuje, szczególnie, że siedzenia są równie twarde co podłoga, a i widok stąd jest nieograniczony.

Po ponad 3-ech godzinach docieramy do wiaduktu Gokteik. Niestety konduktor nie pozwala siedzieć teraz na schodkach i zamyka wszystkie drzwi (z obawy przed potencjalnymi samobójcami ...?). Błagam przygodnych lokalesów o dostęp do okna. Ależ oczywiście (!), ... wszak nie raz tą atrakcję widzieli. Sympatyczny staruszek ustępuje mi miejsca kierując jednocześnie co chwilę od lewej do prawej strony wagonu. Pociąg wspina się na wzgórze serpentyną, więc wiadukt jest widoczny z wielu perspektyw. Od samego wjazdu nań ustępuje zmęczenie nocą spędzoną w autobusie, potem knajpie i na dworcu.

Mój nowy adwersarz zaprasza na wolne miejsce obok siebie i tak poznaję całą rodzinę siedzącą wokół. Niestety ich wyprawa łączy się z koniecznością odwiedzin szpitala, a grymas bólu na twarzy leżącego naprzeciw mnie syna staruszka towarzyszy do końca podróży. Sytuację rozładowuje natomiast niesforny małoletni wnuk, którego postrachem staje się widmo przekazania pod moją opiekę w Polsce. Nie wiem kto jest bardziej przerażony: on czy ja ... ?! Najważniejsze jednak, że wyrwałem się z towarzystwa farangów i mimo totalnych niewygód, jakie serwuje tutejsza kolej, jest to wyjątkowo ciekawe doświadczenie. Szczególnie kiedy się już zakończy na stacji w Pyin Oo Lwin (ok. 16.30). Co tam, że nie da się zmrużyć oka podczas rubasznego kołysania pociągu, czy że parę siniaków przez nie przybyło. Zdecydowanie warto!

Na dworcu zmasowana nagonka na turystów. Wszyscy dostają wizytówki Grace Hotel – rzekomo w samiutkim centrum i jeno za 10 USD. Wraz z jednym ze znajomych plecakowców nie zastanawiamy się długo i decydujemy na te warunki. Jedziemy motorami. Od mojego drivera ostro jedzie alkoholem. Nie znam miasta, ale intuicyjnie czuję, iż minęliśmy centrum i wjeżdżamy w teren rzadziej zabudowany. Soreczki kolo! Twierdzę, że centrum jest wokół wieży zegarowej, a nie za parkami, za lasami i każę kolesiowi zawrócić, co zresztą posłusznie czyni. Za mną jadą dwaj inni naciągnięci turyści, i chyba z lekką konsternacją patrzą na mój przeciwny kierunek jazdy. Koleś dowozi mnie za to do …. Grace Hotel! I to w ścisłym centrum! Na recepcji pytam o co biega …? Twierdzą, że są dwa przybytki o tej samej nazwie. Ok. A cena? Yes Sir - 10 USD! WiFi? – no! Thank You + bye, bye!

Zamierzam samodzielnie poszukać czegoś w okolicy. Od hoteli aż się roi. Najpierw trzeba jednak pozbyć się upierdliwego drivera. Płacę mu 1500 K i niezbyt wylewnie żegnam. Nie poddaje się jednak i zmierza przede mną do sąsiedniego hotelu. Nie mój drogi, nie! Żadnych prowizji! Sam wchodzę do hotelu Golden Dream i uszom nie dowierzam: jedynka 5 USD, a z łazienką 7! WiFi rzekomo tylko w recepcji. Do wyboru mam chyba wszystkie pokoje - w sporym bądź co bądź - przybytku. Czuję, że jestem tu jedynym gościem. Moja opłata nie starczy nawet na prąd dla obiektu, a że tego akurat nie ma (prądu) – na paliwo do generatora, który drastycznie warczy tuż pod moim oknem. W końcu jednak wszystko wraca do normy i generator zasypia.

Póki co nie sprawdziły się wszystkie (z naciskiem na „wszystkie”!) informacje na temat noclegów, które przed wyjazdem przeczytałem na wielu blogach. Miało tu być tragicznie z miejscami, cenami i przerażającymi rzekomo warunkami sanitarnymi. Jest środek sezonu, a zarówno w standardzie jak i cenach można swobodnie przebierać do woli. No chyba, że się szuka w przybytkach polecanych przez LP … choć i tam jest raczej luz. Jakoś trudno mi uwierzyć, że Birma zmieniła się diametralnie raptem w pół roku, a ilość tanich hoteli przez ten czas zwiększyła się co najmniej dwu-trzykrotnie! Kolejny dowód, że nie warto przejmować się „straszakami” netowymi. Warto sprawdzić to samodzielnie i nie ulegać przed wyjazdem panice (rezerwując noclegi chociażby przez booking.com.).

Wieczorna przechadzka główną ulicą na dworzec kolejowy (z zamiarem zakupu biletu na jutro) daje pogląd o skali miasteczka. Pociąg do Mandalay ma odjechać o 15.55, więc jutro chyba się po okolicy tylko przespaceruję … choć kuszą taksówki w postaci karoc i bryczek z zaprzęgiem konnym. Wracając do hotelu przypadkiem trafiam na reklamową sesję zdjęciową, w której podświetlona tandetnie bryczka stanowi tło dla pozującej pary. Jestem prawie pewien, że brała w niej udział Miss Myanmar 
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (24)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018