Totalnemu lenistwu się dziś poddaję mimo, iż plaża w Kucie raczej nie zwala z nóg. Szeroka, długa, z lśniąco białym piaskiem .... + wyjątkowo komercyjnym charakterem. Na kąpiel niespecjalnie są szanse (wysokie fale), a opalanie nadal mi kiepsko wychodzi. Obserwując pseudo-akrobatyczne wyczyny amatorów surfingu tej atrakcji też raczej nie zaznam.
Cóż pozostaje zatem? O dziwo niespecjalnie chce mi się jechać do Uluwatu Temple, czy Tanah Lot, więc resztę dnia marnotrawię na bezmyślnych spacerach wzdłuż Jalan Legian i jej okolicy.
Sobota dziś. Do tego pełnia księżyca! Grzechem byłoby pozostanie wieczorem solo w pustym pokoju. Urocze dziewczęta miłym, wystylizowanym do perfekcji uśmiechem, namiętnie zachęcają do odwiedzenia co bardziej popularnych (i równie drogich) barów. Niby niechętnie, ale ulegam w końcu namowom, a resztę wieczoru spędzam w towarzystwie przypadkowych rozmówców + mniej lub bardziej banalnych piwnych pogawędek. Najmilej rozmawia mi się z nielicznymi w takich miejscach lokalesami, a zdecydowanie dłużej z paczką tajskich małolatów, którym przewodzi wyszczekana Tak (miło kojarzę to imię z poprzedniego wyjazdu :)).