Jak zapowiada pechowa data dzień okazuje się niezbyt szczęśliwy. Wyspałem się co prawda wstając dopiero przed 11.00, ale reszta dnia to porażka. Uparłem się obejrzeć tutejszy ogród botaniczny, a wcześniej Jama Masjid. Oba punkty programu nie były warte poświęconego im czasu. Pół dnia błąkam się po labiryncie uliczek szukając meczetu. Nikt zdaje się nie znać jego lokalizacji, a z map tego odczytać nie potrafię. Po drodze zjadam kiepską masala dosę (20 INR). Meczet okazuje się nie wart wyciągnięcia aparatu z plecaka.
Do Botanical Garden docieram pieszo, bo bileciarze w busach nie mają pojęcia co oznacza wymieniana przeze mnie na różne możliwe sposoby nazwa. Na szczęście nie płacę za wstęp. Chyba przegapiłem kasę biletową – o ile takowa gdzieś tu się mieści. Wrażenia z parku bardzo mierne. Szklany pawilon zupełnie nie przypomina tego ze zdjęcia w przewodniku.
Zmęczenie kilkugodzinną przechadzką daje się we znaki. Zamierzam wrócić do dworca busem – ponownie okazuje się to rzekomo niemożliwe. Wybieram zatem rikszę. Niestety jej driver nie zamierza mnie zawieźć wprost do celu upierając się przy objeździe kilku wątpliwych atrakcji miasta za 75 INR. To już przesada. Wyczuwając podstęp ostentacyjnie wysiadam przy pierwszym postoju i ostatecznie łapię inną rikszę (50 INR), która po pól godzinie jazdy, a raczej stania w korkach, dowozi mnie w okolice dworca.
Żołądek przypomina mi o porze obiadowej. Zagłuszam jego warczenie zbawienną porcją Chicken Tikka Masala. Zapadam w poobiednią drzemkę. Budzę się spocony, a do tego z kiepskim samopoczuciem. Dwie kolejne godziny spędzam w nadal śmierdzącej uryną toalecie zastanawiając się nad przyczyną rewolucji żołądkowych. Gotowany kurczak mi raczej nie zaszkodził, więc podejrzenie pada na szklankę wyciskanego w ulicznej prasie soku z trzciny cukrowej, którego smak postanowiłem dziś odkryć. Kilka wizyt w kucanej toalecie częściowo łagodzi objawy. Czas na rekonwalescencję: łykam nifuroksazyd, a na wspomożenie kuracji kupuję w sąsiednim wine-shop-ie tutejszą wódkę i dwie butelki Pepsi. Aplikacja trzech drinków wypalających wnętrzności przynosi oczekiwany rezultat. Przestaję się pocić, biegunka zostaje powstrzymana, a brzuch wcale mnie nie boli. Skutkiem ubocznym kuracji okazuje się przyjemny szum w głowie. W rozkosznym nastroju wybieram się zatem na krótki wieczorny spacer.