Budzę się 10 min przed 11.00 czyli moim "check-out-em" i pośpiesznie pakuję plecak. Łazienka jest zajęta przez wymiotującego sąsiada zza ściany, więc błyskawiczną kąpiel biorę w toalecie. Przydał się trening z Hospet. Do przystanku docieram pieszo i od razu wsiadam do autobusu.
Przed 13.00 jestem ponownie w Panaji. Niestety nie ma tu przechowalni bagażu, a chcę jeszcze odwiedzić Old Goa Town. Szukam transportu do Mumbai. Do przewidzenia było, że na sleeper liczyć dziś nie można. Może to i lepiej, bo bilet na zwykły autokar kosztuje i tak aż 650 INR! Wybieram kurs o 18.45, a plecak mogę zostawić w biurze pośrednika.
Do oddalonego o 10 km Old Goa jedzie się raptem 20 min. To dziwne miejsce. Świetność miasta przeminęła wieki temu, a pozostałością są jedynie portugalskie kościoły ... zatopione w dżungli. Efekt zaskakująco egzotyczny. Zwiedzam 4 najbardziej znane. Znajdują się blisko siebie, więc całość zajmuje mi niewiele ponad godzinę. Wracam do Panaji by za dnia sfotografować jeszcze słynny kościół NMP znany mi z przedwczorajszej nocnej sesji. Resztkę czasu przed odjazdem spędzam na promenadzie uzupełniając dziennik. Trochę na zapas martwię się o warunki jazdy do Mumbai – jak się okazuje niepotrzebnie. Fotele są rozkładane i mają wygodne zagłówki. Pseudo pomocnik drivera wysępia 50 INR za umieszczenie plecaka w bagażniku. Jestem zmuszony do oglądania filmu na DVD. Na szczęście to nie bollywoodzka szmira, a akcja nawet mnie wciąga. Niestety przed końcem zjeżdżamy na kolację w przydrożnej knajpie.