Geoblog.pl    dagar    Podróże    INDIE + SRI LANKA 2008-2009    „PRZYZIEMNE UNIESIENIE”
Zwiń mapę
2008
15
gru

„PRZYZIEMNE UNIESIENIE”

 
Sri Lanka
Sri Lanka, Anuradhapura
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11467 km
 
Nie lubię poniedziałków. Poza tym to 13-ty dzień mojej podróży. Pechowy finansowo.

W ciszy panującej w hotelu wyspałem się przednio wstając o 8.00. W hotelu „View Lake”, z którego usług noclegowych wczoraj zrezygnowałem przekornie wynajmuję rower na cały dzień (250 LKR). Właściciel wręcza mi klucze pamiętając zapewne o wczorajszej gafie. Ruszam na podbój pierwszej syngaleskiej stolicy.

Pierwsza niemiła niespodzianka to koszt biletu wstępu do tutejszego trójkąta kulturowego: nie 40 jak miało być, a 50 USD! Płacę w rupiach, które otrzymałem po marnym kursie (1 USD/110 LKR) wymieniając czeki podróżne w „Peoples Bank”. Odrzucam wszelkie propozycje przewodników i samodzielnie oglądam zabytki. Pierwsza dagoba, mimo, że największa, na kolana nie rzuca. Poza tym jest akurat restaurowana i wokół trzeba chodzić po zalegającym wszędzie gruzie. Boso oczywiście! Dla stóp to katorga. Kolejny cel to święte drzewo Sri Maha Bodhi - potomek oryginalnego drzewa oświecenia z Indii, którego szczep przybył do Sri Lanki ok. 250 lat p.n.e. za sprawą buddyjskiej księżniczki, córki cesarza Aśoki, która chciała szerzyć mądrość i nauczać buddyzmu właśnie w tym kraju. Ówczesny władca Sri Lanki, król Devanampiyatissa zasadził pęd w klasztorze Mahavihara. Dziś drzewo ma już grubo ponad 2000 lat i jest najprawdopodobniej najstarszym drzewem na świecie posadzonym przez człowieka oraz najstarszym, które posiada w pełni udokumentowaną historię. Nie straciło także swojej mocy, przyciągając wielu pielgrzymów i turystów z całego świata, chcących pomedytować w jego cieniu, w nadziei, że osiągną podobny stan ducha i umysłu co Budda Siakjamuni pod drzewem Bodhi w Indiach.

Prawie oświecony kieruję się w okolice pobliskiej białej dagoby. Ruvanvelisaya, otoczona zastępem naturalnej wielkości rzeźbionych słoni, jest bardzo fotogeniczna i miejsce wyjątkowo pozytywnie mnie rozczarowuje. Nie przeszkadzają nawet liczne rewizje osobiste przed wejściem na tereny zabytkowe. Dalej udaję się na wycieczkę mniej uczęszczaną trasą do rzadziej odwiedzanych miejsc: bliźniaczych kamiennych basenów Kuttam Pokuna, wiekowego posągu Buddy i XII-wiecznego pałacu królewskiego, z którego dobrze zachował się jedynie „kamień księżycowy”. Po drodze mijam kilka pomniejszych i zaniedbanych dagób i mnóstwo ruin niewiadomego przeznaczenia. Mimo, iż cały obszar archeologiczny został wpisany na listę światowego dziedzictwa „UNESCO” zadziwia brak tablic z opisami pozostałości. Spotkani turyści, którzy upewniają się, że nie popełnili frycowego płacąc za „round ticket” 50 USD twierdzą, że tutejsze atrakcje nie są warte tak wygórowanej ceny. Chyba muszę się z nimi zgodzić. Zespołowi daleko do indyjskich, tajskich, a już na pewno kambodżańskich odpowiedników.

Nieco zawiedziony wracam do centrum miasteczka i przejechawszy je całe osiągam New Bus Station. Rower przypinam do słupa i łapię bus (25 LKR) do odległego o 13 km Mihintale - miejsca narodzin buddyzmu na Sri Lance. Do świątynnego wzgórza docieram około kilometrowym spacerkiem. Teraz czeka mnie wspinaczka – do pokonania mam 1840 kamiennych stopni … im wyżej, tym bardziej stromych. Warto było. Widok ze szczytu Dagoby Drzewa Mangrowego jest godzien mozolnego wysiłku i 250 LKR za wstęp. Snuję się ścieżkami wokół szczytu i po godzinie wracam do Anuradhapury.

Rower wiernie czeka uwiązany do słupa. Po drodze wpadam na zakupy do supermarketu. 200 metrów dalej uwiązana przy kierownicy reklamówka pęka i cała zawartość sięga bruku zalana przy okazji piwem. Niech to szlag! Posilam się kurczakiem curry i oddawszy uprzednio rower wracam do hotelu. Płacąc za pokój jestem zmuszony dołożyć 140 LKR w ramach obowiązkowego napiwku! Pytam za co? … wszak nikt mi tu w niczym nie usługiwał! Kolejny raz przełykam gorzki fakt nabicia w butelkę … podwójnie mi teraz żal tego potłuczonego piwa. Trochę wcześnie jak na sen, a dziennik mam już uzupełniony. Idę na spacer do miasta.

Pech chce, że zapominam zabrać klucza, a zamek w drzwiach zamyka się automatycznie. Jestem zatem skazany na kolejną konfrontację z obsługą hotelu. Poszukiwania zapasowego klucza trochę trwają i zastanawiam się nie skończy się to kolejnym obciążeniem mego budżetu. Dzięki Buddzie klucz się odnajduje, a czekającemu na zadośćuczynienie za tak wyrafinowane i czasochłonne zadanie boyowi hotelowemu dziękuję … uśmiechem … fałszywym zresztą. Bakszysz został uiszczony wszak wcześniej. Z nową butelką piwa w ręku siedzę na krawężniku przy głównej ulicy obserwując wyjątkowo wcześnie zasypiające miasteczko. I na mnie czas. Trochę śmiesznie wyglądam. Podczas jazdy na rowerze zjarałem twarz, szyję i ręce po łokcie. Reszta ciała nadal jest europejsko-biała.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (37)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018