Mimo, iż budzik nastawiłem na 7.30 budzę się pół godziny wcześniej. Pewnie z podniecenia i obawy spóźnienia na lot. Na tutejszym terminalu powinienem być przed 9.00. Za kurs rikszą płacę 40 INR i wysiadam przed międzynarodowym lotniskiem w Trivandrum, które mimo szumnej nazwy jawi się jak prowincjonalna stacja kolejowa. Przechodzę przez kilka odpraw, sprawdzianów i adnotacji w paszporcie docierając w końcu do sali odlotów. Wcześniej skonsumowałem kanapkę z kurczakiem więc miło byłoby zapalić. Ha! Jest tu „smoking room”!
Wszystko idzie gładko … do czasu, kiedy samolot wjeżdża na pas startowy. Okazuje się, że należy „coś” sprawdzić i kapitan przepraszając uniżenie informuje, że wracamy do punktu wyjścia. Zamieszanie trwa pół godziny odbijając się na opóźnieniu lotu rzecz jasna. W końcu jednak startujemy a sama podróż zabiera raptem 45 minut. Ledwo zdążyłem wypić piwo.
Na lankijskim lotnisku w Katunayake wszędzie jestem pierwszy; jako pierwszy wysiadłem z samolotu, pierwszy przeszedłem odprawę paszportową i pierwszy odebrałem bagaż. W wyimaginowanej koszulce lidera wymieniam na wszelki wypadek tylko 20 USD (kurs 110 LKR) i skutecznie opierając się namowom taksiarza na „okazyjny” kurs do plaży za jedyne 350 LKR, łapię bezpłatny bus do lotniskowego dworca autobusowego, a stąd kolejnym busem (15 LKR) docieram do skupiska hoteli przy plaży. Intuicyjnie wysiadam w okolicy polecanego przez Lonely Planet hotelu „Star Beach”. Za 800 LKR wynajmuję na parterze przyjemny pokój z łazienką przy hotelowej restauracji. Obawiam się, że może tu być głośno, ale liczę na towarzystwo nie nastawione na imprezowanie. Zadomowiwszy się w nowym gniazdku oddaję moje ubranie do pobliskiej pralni wszak została mi już tylko jedna czysta koszulka i szorty. Jutro wieczorem mam się zgłosić po odbiór ze 175 LKR w ręku. To rozwiewa moje wahania czy zostać tu na kolejną noc – teraz nie mam wyjścia. Robię rekonesansowy spacer wzdłuż rozciągniętej nadmorskiej miejscowości i wracam plażą. Na hotelowym tarasie czytam w przewodniku o największych atrakcjach kraju, a kiedy zaczyna ostro wiać, a ja głodnieję, ruszam na kolację. Pysznego kurczaka curry z ryżem popijam zimnym Lion Beer. 475 LKR za taki posiłek to trochę mimo wszystko sporo. W kawiarence sprawdzam pocztę – pusto … wszyscy o mnie zapomnieli?! Resztę wieczoru spędzam z kupionym w lotniskowej strefie wolnocłowej Heineken-em na plaży. Są tu nawet amatorzy nocnych morskich kąpieli. Przed 22.00 wracam do pokoju. W hotelu wszyscy już śpią.