Geoblog.pl    dagar    Podróże    INDIE + SRI LANKA 2008-2009    "THE BIGGEST ONE"
Zwiń mapę
2008
07
gru

"THE BIGGEST ONE"

 
Indie
Indie, Trichy
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10149 km
 
W pociągu jest full ludzi. Stoję w przejściu między wagonami twarzą w twarz z drącym się w niebogłosy malcem, który krokodylimi łzami wyraża rozpaczliwą tęsknotę za pozostawionym na peronie ojcem. Poza trzymającą go na rękach matką wszyscy wokół dwoją się i troją chcąc uchronić dziecko przed niechybnym odwodnieniem. Bezskutecznie. 40 km pokonane w czasie 1,5 godzinnej masakry dla moich uszu to także sprawdzian dla nerwów. Wysiadając muszę wycierać z twarzy opryski łez malca.

Dla odmiany na dworcu w Trichy wyjątkowo sprawnie kupuję kolejny bilet do Madurai na 17.30. Czas do odjazdu zamierzam poświęcić największej w Indiach świątyni w Śrirangam, dokąd po zostawieniu bagażu w przechowalni docieram miejskim autobusem w 45 min. Trichy dla odmiany po wcześniej odwiedzonych miastach wywiera na mnie wyjątkowo pozytywne wrażenie. Wszystko wygląda na bardziej uporządkowane i kolorowe, a zapewne dzięki sprawnym kontrolerom ruchu na większości skrzyżowań - nawet korki są tu mniejsze. Zastanawiam się przez chwilę, czy aby nie zostać tu na nocleg. Ostatni przystanek jest tuż przed głównym wejściem do zespołu świątynnego.

Pierwsza gophura rzuca mnie na kolana. Z podniecenia dostaję wypieków i blednę na zmianę. Przekraczam kolejne bramy wiodące w stronę głównego sanktuarium. Dziedzińce wewnętrzne wchłonęło miasto. Są tu domy mieszkalne, pomieszczenia pielgrzymie, hotele i sklepiki ze wszystkim. Dosłownie! Przeważają jednak stragany z posążkami bóstw i daninami dla tychże. Mimo tętniącego tu życia przestrzeń przepełnia mistycyzm i tajemniczość. Ulegam atmosferze czując pokorę przed wielkością tego miejsca. Główna świątynia jest dostępna tylko dla hinduistów jednak uiściwszy opłatę w wysokości 10 INR można wykupić wejściówkę na dach, z którego widać złotą kopułę miejscowej siedziby Wisznu. Prowadzi mnie tam domorosły przewodnik - wyjątkowo cwany zresztą - i niechybnie liczący na małe zadośćuczynienie za jego bezcenne usługi. Pech chce, że po kilku fotkach kończą mi się baterie w aparacie. Super-przewodnik nie odstępuje mnie jednak na krok i prowadzi do „odpowiedniego” (oczywiście wg niego) sklepu swego kumpla poza murami świątyni, chociaż po drodze mijamy kilka innych punktów sprzedających baterie. Super-kumpel nie ma jednak w swojej bogatej ofercie (mydeł i powideł) baterii, wsiada na super-rower każąc mi cierpliwie czekać i odjeżdża. Jestem trochę ograniczony czasowo, więc przestępuję nerwowo z nogi na nogę uspakajany co chwilę przez licznych kumpli kumpla super-przewodnika. W końcu dociera transport z bateriami …. 300 INR za 6 szt! To chyba taniej niż w Polsce, jednak nie omieszkuję wspomnieć jakimże to drogim krajem są Indie. Wyczuwając ukrytego w mej kieszeni węża kumple kumpla super-przewodnika zrezygnowani wracają do swoich kramów, a ten ostatni rozpływa się w nicości … albo urabia już kolejnych naiwniaków. Wcześniej jednak zdążył uprzedzić sprzedającą bilety karlicę o mojej ignorancji dla jego wszechstronnej wiedzy. Kiedy karlica żąda wykupu kolejnego biletu poirytowany faktem zwracam się do niej niezbyt cenzuralnym, acz zapewne zrozumiałym w każdym języku świata gestem. Po cichu liczę, że Wisznu tego nie zauważył. Nie jest mi jakoś specjalnie wstyd z tego powodu, ale humor straciłem.

Odzyskuję go wkraczając w głąb kolejnych dziedzińców. Jest jeszcze mroczniej i bardziej tajemniczo niż wcześniej. Przepadam za takimi klimatami i żałuję, że nie mogę spędzić tu więcej czasu. Za zostawione w przechowalni buty - w ramach kary dla tutejszego personelu - nie zostawiam bakszyszu, płacę drobnymi monetami wyliczoną dokładnie oficjalną kwotę 5 INR i żegnany mruczanymi pod nosem przekleństwami pod adresem mojej osoby opuszczam Śrirangam.

Wysiadam w okolicy fortu, a opuszczona z 30 do 20 INR cena za kurs rikszą przekonuje mnie do odwiedzenia starego miasta u podnóża skały ze świątynią Rock Fort Temple. Niestety nie mam czasu na wspinaczkę ku szczytowi i wyprawa kończy się na kilku zdjęciach dolnego wejścia do świątyni. Trochę szkoda. Pocieszam się tylko tym, że Madurai słynie z rzekomo najpiękniejszej świątyni na południu Indii. Przemierzywszy gwarne stare miasto z wyjątkowo barwnymi i egzotycznymi sklepikami zlokalizowanymi wokół sztucznego stawu łapię busa do Junction Station. Zostaje mi 45 min. do odjazdu pociągu, które w całości poświęcam kurczakowi chili masala i dwóm roti w non-veg restaurant. Kelner stara się o napiwek jak może. Dostaje całe 2 INR. Miał pecha – rachunek razem z butelką wody mineralnej wyniósł wszak 98 INR.

Szczęśliwy, że zdążyłem na czas czekam z odebranym z przechowalni plecakiem na peronie. O planowanej 17.30 nie ma drania. Pytam żandarma o której będzie – o 17.40. Nadal nie ma. Pytam strażniczkę – będzie o 17.50. Nie ma. W megafonie rozlega się komunikat. Pociąg do Madurai odjedzie o 18.10. Żadnej informacji, że jest opóźniony. Czepiam się trochę. Przecież to tutaj norma. Ostatecznie odjeżdża o 18.30. Na domiar złego znowu jest tłok. Zabijając czas uzupełniam dziennik siedząc na ziemi przy drzwiach do toalety. Na szczęście przeciąg wybawia mnie z konieczności wdychania zapachów z tego przybytku. Na którejś z kolei stacji wysiada na tyle dużo osób, że zwalnia się miejsce siedzące. Karą za ten niewątpliwy luksus okazuje się dla odmiany inny zapach: fetor skarpet mego współpasażera, który postanowił zdjąć buty. Z tym już przeciąg nie radzi sobie tak dobrze.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018