Geoblog.pl    dagar    Podróże    INDIE + SRI LANKA 2008-2009    „A CUP OF BEER”
Zwiń mapę
2008
04
gru

„A CUP OF BEER”

 
Indie
Indie, Māmallapuram
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9765 km
 
Robi się późno, a muszę dotrzeć do Mahabalipuram i znaleźć pierwszy nocleg. Na dworcu panuje straszny harmider, a mój happy-driver rozpłynął się w powietrzu otrzymawszy umówioną stawkę. Pewnie nie mógł się doczekać opowieści kolegom o głąbie, którego dziś nieźle oskubał. Powoli tracę nadzieję na wydostanie się dziś z Kanchipuram. W końcu jednak znajduję właściwy autobus. Tłok ponownie nieziemski. Połowę dwugodzinnej podróży przedrzemałem na stojąco. Kiedy pod koniec trochę się przerzedziło i wreszcie zająłem miejsce siedzące, bałem się zasnąć, co by nie przegapić docelowego Mahabalipuram. Mimo, że dochodzi 19.00 – jest już ciemno.

Okazuje się, że towarzyszami mojej podróży była para z Ukrainy … o jakże wyszukanych imionach: Tania i Żenia. Wskazują mi centrum turystyczne. Za 10 INR rikszą docieram do wybranego z przewodnika hotelu „LAKSHMI” w 5 min. Okazuje się on jednym z droższych, a żeby choć trochę zniwelować dzisiejsze szaleństwa wyruszam na poszukiwanie czegoś bardziej odpowiedniego. Wszyscy chcą zawrotnej kwoty 350 INR za noc. Zmówili się krwiopijcy? Zrezygnowany wracam markotnie w stronę centrum getta turystycznego i ni stąd ni zowąd otrzymuję lukratywną propozycję: pokój za 150 INR! No to jestem w domu!

Mój pokój w „TINA GUEST HOUSE” leżącym w samym centrum dzielnicy plecakowców, w zdecydowanej większości zajmuje łóżko z twardym materacem pamiętającym zapewne czasy kolonialne, z równie zabytkową i niespecjalnie szczelną moskitierą. Mam za to „łazienkę”! Po dwóch dniach bez kąpieli nawet nie zauważam braku ciepłej wody. Przywrócony do życia długim natryskiem zaczynam odczuwać upomnienia mego zapomnianego żołądka. Zabieram go więc na kolację do restauracji na patio przed moim hotelem. Zamawiam mu chicken biryani, a sobie napój z ulubionej papai. Mój żołądek musi uzbroić się w anielską cierpliwość, więc zagłuszam jego nawoływania kilkoma papierosami.

Czekając na kolację dostrzegam na ulicy moich znajomych z autobusu, z którymi teraz witamy się jak starzy przyjaciele. Nie znaleźli żadnej knajpy z piwem co tu nie dziwi raczej. W Tamil Nadu panuje wszak prohibicja. Zapraszam ich do stolika i jak to zwykle w takich sytuacjach bywa omawiamy plany podróżnicze. Okazuje się że Tania i Żenia zrobili trasę prawie dokładnie jak ta zaplanowana przeze mnie … tyle, że w odwrotnym kierunku. Zaczęli w Bombaju i po miesiącu pobytu w Indiach kończą swoją przygodę w Mahabalipuram, skąd przez Bombaj wracają do Lwowa. Uznajemy, że warto uczcić ten zbieg okoliczności i braterstwo naszych narodów. Rozmawiamy z hotelowym boss-em, będącym jednocześnie kierownikiem restauracji, a i zapewne szefem kuchni, o możliwości zakupu piwa. Jest zmieszany, ale po chwili proponuje nam trunek pod jednym wszak warunkiem: nie będziemy się nim delektować publicznie. W pełnej konspiracji wydaje szeptem kilka krótkich poleceń swoim podwładnym. Po chwili okazuje się, że 3 butelki piwa są gdzieś w okolicy naszego stolika. Pozostaje jeszcze rozstrzygająca kwestia: jak dyskretnie skonsumować ich zawartość. Jeden z kelnerów wpada na jego życiowy zapewne pomysł. Podadzą nam piwo w blaszanym czajniku do parzenia herbaty, a zamiast kufli – porcelanowe filiżanki! Uzbrojony w oba naczynia demonstruje nam – póki co na sucho – sposób dystrybucji i konsumpcji piwa. Nawet mały palec ma lekko odchylony. Prawie uwierzyliśmy, że wypija powietrze z filiżanki jak przednią herbatę. Może jest to nawet tutejszy „MADRAS TEA”!. Mi tam rybka, ale Tania i Żenia upierają się przy butelkach. Sugerują, że możemy owinąć je nawet papierowymi torbami (na co krzywi się zarówno właściciel jak i kelner), i że wcale nam to nie ubliży, byleby tylko pić z odpowiedniego trunkowi szkła. Nie wiem czy to desperacja Ukraińców, czy brak papierowych torebek sprawił, że trzy zupełnie niezamaskowane butelki piwa (po 120 INR za sztukę) lądują na naszym stole obok mego soku z papai i sporej porcji biryani, która kosztuje mnie drugie tyle. Pełnia szczęścia!

Nasza brawura udziela się pozostałym gościom knajpy, którzy nagle gremialnie zaczynają zamawiać piwo u boss-a. Po chwili restauracja przeistacza się w jedyny chyba w mieście bar piwny. Interes kwitnie, jednak mina przerażonego tym faktem właściciela wskazuje na stan co najmniej przedzawałowy. Wieczór upływa nam na namiętnych dysputach w języku polsko-angielsko-ukraińsko-migowym. Ok. 23.00 moi towarzysze są lekko wstawieni, a ja trochę mocniej zmęczony pełnym wrażeń dniem. Żegnamy się wylewnie. Jednak na propozycję wspólnego spędzenia kolejnego dnia razem wykręcam się stwierdzeniem, że z pewnością gdzieś na siebie wpadniemy.

Z niewyobrażalną ulgą ląduję na moim twardym czarpoju. Omotawszy się wcześniej bezładnie podziurawioną moskierą zasypiam snem sprawiedliwego.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018