Lot trwa 10 godzin i poza kilkoma podnoszącymi poziom adrenaliny turbulencjami nad terenem Węgier (zresztą podczas posiłku z akrobatycznym zaparciem spożywanego bez użycia stolika, z którego wszystko zostaje katapultowane w powietrze) strasznie mi się dłuży. Kolejną wątpliwą atrakcję funduje mi hinduski „szczeniak”, który w przerwach między krótkimi drzemkami zabawia mnie rytmicznymi kopniakami w oparcie fotela. Uzbrojony w spojrzenie przećwiczone na Pani-Check-In rzucam wyzwanie jego rodzicom. Chyba jednak postawili na bezstresowy chów swej „pociechy”. Mówią, że cierpliwość jest cnotą. Przyda mi się podczas podróży, więc nie zawadzi jej się nauczyć. Czemu nie w samolocie …?! Zresztą i tak wyjścia nie mam.
Ok. 6.30 następnego ranka lądujemy gładko w Bangalore.
Lotnisko jest niewielkie i wygląda lekko prowincjonalnie. Odczuwam ulgę odnajdując na taśmie mój plecak i od razu (przez wdzięczność opatrzności losu) wymazuję z pamięci obraz Pani-Check-In z Okęcia. Ze szczęścia nie obwiniam nawet nikogo o brak kłódki z łańcuchem, które umieściłem w bocznej kieszeni, choć jestem ciekaw czy zostały uznane za przedmioty zagrażające zdrowiu, bądź życiu współpasażerów mego plecaka; czyli pozostałych walizek i toreb w luku bagażowym, czy po prostu nieszczęśliwie wypadły - rozsuwając sobie przedtem zamek błyskawiczny – i wpadając niefortunnie w ręce bogu ducha winnych hinduskich tragarzy lotniskowych.
Na lotnisku wymieniam pierwsze 50 USD (1 USD – 46 INR) po jak się później okazuje kiepskim kursie. Postanowiłem odpuścić sobie zwiedzanie Bangalore i zostawić je na koniec mojej podróży. Tym razem nie zamierzam płacić frycowego i nie uległszy błagalnym namowom nachalnych taxi-driver-ów do dworca kolejowego docieram klimatyzowanym autobusem rządowym. Jestem tu o 7.30 rano, a już o 8.15 mam najbliższy pociąg w stronę Chennai (Madras)! Czuję, że szczęście mi dopisuje. Za 82 INR kupuję bilet 2 klasy do Arakonam, skąd mam udać się do Kanchipuram – zwanego też Miastem Tysiąca Świątyń i będącym jednym z siedmiu najświętszych miejsc hinduizmu, a stamtąd do nadmorskiego Mahabalipuram.