Startujemy punktualnie. Nad Londynem zataczamy dwa koła w oczekiwaniu pozwolenia na lądowanie. Bałem się komunikacji między terminalami. Lądowałem na T1 a wylot po 2,5 godz. był z T5. Tym razem obawy okazały się bezpodstawne. Nie dość, że dzięki perfekcyjnym oznaczeniom i sprawnej komunikacji autobusowej dotarłem na miejsce odlotu po 20 min. to jeszcze okazało się, że mój lot do Bangalore jest opóźniony ponad godzinę! Ależ byłem zły! 4 godziny oczekiwania umilam sobie kilkoma przerwami na papierosa – oczywiście poza halą lotniska, co ze względu na iście angielską, wietrzną i deszczową pogodę tego dnia oraz mój ubiór (tylko sztormiak) jest prawie bohaterskim wyczynem. Szarpnąłem się też na przewodnik „INDIA” wydawnictwa „LONELY PLANET” za 30 USD. Trochę sporo, ale lubię się posiłkować jakąkolwiek informacją drukowaną. Do ostatniej bramki docieram podziemną kolejką. Miejsce mam w przedostatnim rzędzie Boeinga 747. To częściowo tłumaczy niską cenę biletu.