Dwa kolejne kilometry pokonuję pieszo i odnajduję bus stand do Cuttack. Tu czekam kolejną godzinę. Po drugiej stronie ulicy jest mnóstwo autobusów do Puri. W moim kierunku żadnego. Zagaduje mnie gość pracujący dla firmy produkującej maszyny do pop-cornu. Pojęcia nie mam po co mu mój adres w Polsce i numer telefonu. Jedno i drugie zmyślam na poczekaniu. Przyjeżdża bus. Większość pasażerów wysiada - nie można jednak wejść do środka bez wykupionego biletu. Pojęcia nie mam gdzie tego dokonać? Okazuje się, że sprzedaje je stojący w tłumie bileter. Nie zdążyłem, a manager busa nie chce mnie zabrać. Jestem mu wdzięczny, bo z tyłu jedzie kolejny kurs do Cuttack i to prawie pusty. Sam muszę załadować mój plecak na dach i zajmuję miejsce siedzące (26 km, 12 INR). Po 40 minutach jestem w centrum miasta i od razu mi się tu podoba. Mnóstwo sklepów, restauracji i co najważniejsze hoteli. W pierwszym nie ma miejsc. Za to w drugim mogę sobie nawet wybrać przedział cenowy pokoju. Wybieram najtańszy - 150 INR z łazienką, ale bez telewizora. Co ja pocznę? Spisuję wrażenia z dzisiejszego dnia.
Czas ruszyć na kolację. W pobliskiej restauracji przysiada się dwóch wstawionych kumpli. Mimo ich znajomości jedynie podstaw angielskiego jakoś się dogadujemy. Na koniec wieczoru zostaję okrzyknięty ich przyjacielem! Proponują spotkanie następnego wieczoru w większym gronie ich rodzin. Zgadzam się.