Jest piekielnie zimno. Przeraża mnie perspektywa spędzenia reszty nocy na dworcu gdzie wiatr hula wśród setek śpiących pasażerów i bezdomnych. Nie mam jednak wyboru. Bez sensu wydaje się szukanie teraz hotelu. Znajduję sobie zaciszny zakątek w sali dworcowej i próbuję złapać parę godzin snu. W pociągu - bojąc się, że jadę w niewłaściwym kierunku - nie zmrużyłem oka. Teraz też o dziwo nie chce mi się spać. Przeraźliwy chłód spotęgowany wysoką wilgotnością nie pomaga w tym. Przerywane drzemki kończę o 10.00 zostawiam w przechowalni plecak i ruszam pieszo w stronę centrum.
Jeden z głównych zespołów zabytków jest tuż przy dworcu. To cztery cenotafy w ogrodach mugolskich. Nieco dalej przypadkiem odkrywam chrześcijański kościół w stylu neogotyckim z pięknymi witrażami. Stąd pieszo docieram do centrum handlowego. Żaden z riksiarzy nie wie, jak dotrzeć do fortu, więc na początek postanawiam znaleźć bank wymieniający obce waluty. Pierwszy nie prowadzi takich usług, w drugim kurs jest mierny - 43,10 INR/1 USD. Zostaję jednak skierowany do State Bank of India kilka przecznic dalej. Nadal nie mogę dogadać się z taksiarzami, więc po kilku pomyłkach godzinę spędzam na odnalezieniu właściwej placówki tylko po to, żeby dowiedzieć się, iż walutę owszem wymieniają, ale od poniedziałku do piątku, a dziś jest przecież sobota. Straciłem tyle czasu, że jeśli chcę zdążyć na pociąg do Lucknow o 15.20 muszę odpuścić sobie zobaczenie fortu. Jest co prawda i tak zamknięty dla zwiedzających, ale liczyłem przynajmniej na Ganges i tutejsze ghaty. No cóż - życie jest kwestią wielu wyborów.
Łapię tempo do dworca (5 INR). Decyzja okazała się o tyle słuszna, że odebrawszy plecak i zakupiwszy bilet (57 INR) oraz cheese sandwich zastaję wyjątkowo wcześnie podstawiony pociąg na peronie. Na szczęście są jeszcze wolne miejsca. 201 km pokonujemy w rekordowym tempie 6 godzin! Kilka razy przepuszczamy wszystkie inne pociągi (włącznie z jednym, który nas wyprzedza po pół godzinie czekania). Inni pasażerowie też są poirytowani.
Po 21.00 jestem w Lucknow. Dworzec robi na mnie spore wrażenie. W końcu jakiś określony architektonicznie. Standardowo odrzucam wszystkie propozycje riksiarzy, pieszo docieram do pobliskiej dzielnicy hotelowej i za chwilę mam do wyboru trzy kategorie pokoju: za 150 INR z łazienką, 250 z łazienką i TV i trzeci taki sam tyle, że w basemencie. Wybieram opcję numer 3. Zostawiam w depozycie 10 USD z nadzieją, że jutro uda mi się wymienić walutę i robię zakupy na kolację. Dziś będzie udko kurczaka tandoori z plackami roti i rzepą, ciasto, mandarynki i papaja. Niezłe zakończenie miernego dnia.