Pociąg do Allahabadu jest dopiero o 18.30. Nie bardzo chce mi się czekać, ale wyjątkowo uczciwy riksiarz - tuż po tym jak pytam go o cenę kursu na dworzec autobusowy - informuje mnie, że w tym kierunku nie ma autobusów. Zmieniam plany na pniu i postanawiam pojechać do Patny. Autobusy odjeżdżają tam z okolicy dworca kolejowego, a jeden właśnie jest kompletowany. Wrzucam na dach mój plecak i 3 godziny później wysiadam na dworcu autobusowym w Patnie (50 INR).
Pojęcia nie mam dlaczego, ale jakoś mi się tu podoba. Spożywając standardowe chicken-rice zastanawiam się czy tu nie zostać na noc. Sprawdzam jednak najpierw możliwość dotarcia do Allahabadu. Ponoć nie ma takich kursów i można tam się dostać wyłącznie pociągiem. Auto-rikszą jadę na pobliski dworzec kolejowy (25 INR). Pociąg jest dopiero o 19.55. Przechodzę kładką na główną część dworca i zostawiam plecak w przechowalni (10 INR). Mam trzy godziny więc ucinam sobie dłuższy spacer po okolicy.
W przeciwieństwie do Gayi to bardzo cywilizowane i duże miasto. Pierwszy raz widzę tu mężczyzn w garniturach. Na dworcu jak zwykle zamieszanie totalne. Kilka sprzecznych informacji co do odjazdu i numeru mego pociągu wytrąca mnie z równowagi. W ostatniej chwili dopadam skład jadący prawdopodobnie w pożądanym kierunku. Wszystkie miejsca już są zajęte - lokuję się na plecaku w przejściu w środku wagonu. Z doświadczenia wiem, że to lepsze niż miejsce siedzące, choć współtowarzysze wydają się być moją postawą lekko zdziwieni. Z czasem oni też przenoszą się na podłogę. 368 km pokonujemy w niespełna 7 godzin (95 INR) i w Allahabadzie ląduję o 3.30 nad ranem.