Geoblog.pl    dagar    Podróże    INDIE 2009-2010    „BABCINA WIGILIA”
Zwiń mapę
2009
24
gru

„BABCINA WIGILIA”

 
Indie
Indie, Orchha
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6976 km
 
Mimo, że w nocy udało mi się o dziwo zasnąć – rano ferwor ulicy budzi mnie o 7.30. Opuszczam hotel i na dworcu kolejowym sprawdzam możliwość połączenia z Jhansi. Pociąg jest dopiero za ponad półtorej godziny, ale od czego mamy autobusy … !? Ten właściwy odjeżdża po 15-tu minutach (60 INR). Niestety jedzie ponad 3 godziny. W Jahnsi odpuszczam standardowo indywidualny kurs do oddalonej 16 km Orchhy i jadę z lokalesami zbiorówką (20 INR).

Orchha to mała senna miejscowość. Przy głównym trakcie znajduje się większość infrastruktury turystycznej. Wybieram „SHARMA GUEST HOUSE” vis a vis postoju taxi. Bingo! Pokój z łazienką kosztuje tylko 150 INR! Jak dotąd to mój najtańszy nocleg. I to bez targowania.

Jest godzina 14.00 – w sam raz na rozpoczęcie zwiedzania. Bilet do większości zabytków kosztuje 250 INR + 25 INR za aparat. Na pierwszy rzut idzie zespół pałacowy Jehangir Mahal z mnóstwem komnat, przejść, tarasów i balkonów. Miejsce miłe, ale na kolana nie rzuca. Stąd, mijając drugi (niedostępny) pałac Raj Mahal, kamiennym traktem docieram do rzeki Betwa, skąd widać odległe cenotafy – kolejny mój cel. Wcześniej wracam jednak do centrum wioski na obiad. Serwuję sobie niezłe thali (60 INR) i ruszam dalej. Po drodze kolejna sesja zdjęciowa wśród tubylców.

Cenotafy to budowle poświęcone żonom tutejszych radżputów, które często praktykowały rytualne sati (samospalenie po śmierci męża). Wg mnie takie sobie w wyrazie.

Ponownie wracam do wioski, gdzie zostaję naznaczony stemplowaną na dłoni henną. Miało mnie to skłonić do zakupu barwnych proszków w ozdobnej szkatułce, z których każdy kolor przypisany jest innemu celowi, bądź bóstwu. Jestem jednak twardy i nie ulegam nawet namowom małolaty uparcie twierdzącej, że mam urocze imię i jakże piękne … niebieskie oczy (!!!) … a ludzie o niebieskich oczach z natury są wspaniałymi ludźmi. Tylko w tym ostatnim stwierdzeniu dziewucha się nie pomyliła (mimo mych piwnych oczu, których zamydlić mi jednak nie zdołała).

Zwiedzam jeszcze Chaturbhuj Temple i wstępuję do kawiarenki internetowej – wszak życzenia świąteczne wysłać dziś trza. W trakcie tej operacji dwukrotnie zostaje wyłączony prąd. Staje się to tu nagminną regułą. Na szczęście relację z pierwszej części podróży mam zapisaną w pliku na pendrivie, więc za każdym razem tracę niewiele. Dla podniesienia na duchu właściciel kawiarenki częstuje mnie gorącą herbatą. Na mozolnym wysyłaniu maili spędzam prawie trzy godziny.

Czas na wigilijną kolację. Wybieram na nią wyróżniający się wizualnie lokal na dachu przy jednej z głównych ulic. Właściciel wygląda na niezłego cwaniaczka. Na początek serwuje pokrętną reklamę jadłodajni, darmową herbatę, potem kilka zeszytów z rekomendacjami w różnych językach, a dopiero na koniec właściwe menu. Po cenach widzę, że trafiłem tak sobie. No cóż jest wigilia, a i herbata do czegoś zobowiązuje. Zamawiam Indian Thali za 90 INR i czytam wpisy w zeszytach. Właściwie wszystkie są bardzo pochlebne. Chwalą właścicieli za ich uroczą sympatyczną i pomocną naturę i przewspaniałe jedzenie serwowane tu za każdym razem. Jednej z Polek tutejsza zupa pomidorowa przypomniała nawet rodzinne strony jej babci. Strach pytać o pochodzenie starszej pani. Jestem jednak spokojny o jakość posiłku. Tym większy jest mój zawód kiedy thali ląduje na stole. Gorszego dania chyba jeszcze w Indiach nie jadłem! Prosiłem o pikantną wersję, a nawet soli w „tym” nie ma! Dziwi mnie naiwność ludzi, którzy zachwycają się tutejszymi „specjałami”, a może zrobiłem się wybredny, albo co gorsza zgorzkniały (bardziej niż moje danie). Kiedy słyszę słowo w słowo powtórzony tekst, którym przed chwilą zabawiał mnie master-boss nowo przybyłym klientom parskam w duchu śmiechem. Sypie cyframi rzekomo pamiętając ilu i jakiej narodowości turystów dotąd u siebie gościł. Piękny umysł! Grunt, że nowo przybyli Australijczycy są pod wielkim wrażeniem pana właściciela. Z pewnością zachwyci ich też tutejsza kuchnia. Już widać to po ich minach.

W międzyczasie pojawia się też mały polski akcent. Przy sąsiednim stoliku siada dwoje młodych ludzi – jak się po chwili okazuje - rodaków. Niestety mają problemy żołądkowe i szukają knajpy z porządną … toaletą. To ich priorytet dzisiejszego wieczoru. Chyba od pierwszego wejrzenia nie przypadamy sobie do gustu i życząc powodzenia (nawet nie: „wesołych świąt”) rozstajemy się bez żalu. Wracając do hotelu wykonuję telefon do domu. W międzyczasie po raz kolejny w Orchhy „wywala korki”. Telefon jednak działa. Po omacku odnajduję swój pokój i przystępuję do relacjonowania dzisiejszego dnia. No w końcu nie mam „dziennikowych” zaległości.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (37)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018