Geoblog.pl    dagar    Podróże    INDIE 2009-2010    „ŚNIADANIE U SIKH’A’NIEGO”
Zwiń mapę
2009
20
gru

„ŚNIADANIE U SIKH’A’NIEGO”

 
Indie
Indie, Amritsar
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6052 km
 
Po wyjątkowo dobrze przespanej nocy budzę się ok. 6.00. Trochę za wcześnie, a raczej za ciemno, żeby wyruszać do Golden Temple. W recepcji hotelu otrzymuję w końcu klucz do mego pokoju (wczoraj się gdzieś zawieruszył) i wiadro gorącej wody (wczoraj obiecane). Milutko. Po kąpieli uzupełniam braki w dzienniku i ruszam na podbój złotej świątyni. Pieszo, bo na rikszę jest za zimno. Rozgrzewający spacer zajmuje mi raptem 20 min.

Jeszcze tylko energetyzująca herbata przed wejściem, pozostawienie w przechowalni butów i plecaka (a w szczególności papierosów: „tobacco, cigarettes, narcotics and intoxicants no allowed”), zawiązanie wypożyczonej, nie pierwszej czystości, bandamki na czole i świątynia jest prawie moja! Prawie, bo poza mną krążą tu tłumy wiernych, z których część przygotowuje się lub już korzysta z rytualnych kąpieli w świętym zbiorniku otaczającym główną świątynię. Inni stoją w kolejce do najważniejszego sanktuarium. Ja dołączam do tych, którzy muszą na początek zaspokoić żądze cielesne czyli posilić się … wszak bez śniadania dziś jestem. W jednym ze skrzydeł olbrzymiego kompleksu znajduje się ogólnodostępna jadalnia. Tu każdy otrzyma darmowy posiłek: ryż, dhal, chapati, lassi + „coś” słodkiego. Pielgrzymi siedzą na sznurowanych matach w długich rzędach sali jadalnej dostając tyle jedzenia serwowanego przez pokutników bądź wolontariuszy ile są w stanie pochłonąć. Dobrowolnie wykonywana praca fizyczna bez wynagrodzenia jest tu wyniesiona do rangi duchowej, a cały zespół świątynny utrzymywany jest z dobrowolnych datków. To chyba moje pierwsze miejsce w Indiach, gdzie nikt niczego nie oczekuje w zamian.

Niestety skończyły mi się baterie w aparacie, a że zapomniałem drugiego kompletu muszę kupić nowe. I tu kolejna miła niespodzianka. 4 baterie DURACELL kosztują tylko 80 INR! Pamiętam, że rok temu w Srirangam płaciłem za takowe 300 INR!

Teraz czas na strawę duchową. Staję w kolejce do Hari Mandir – Świątyni Boga i staje się istny cud. Przez kolejną godzinę rozstępują się zasnuwające od rana niebo chmury i całość nabiera magicznego blasku. Wśród pokutników niosących w darze słodki prasad (znak łaski boga) osiągam główne sanktuarium Hari Mandir na środku Amrit Sarowar (staw nektaru) gdzie modlitewne uniesienie sięga zenitu. Udziela mi się magia miejsca. Krętymi korytarzykami na każdej z kondygnacji świątyni docieram na jej dach ze złoconą kopułą. Tam zostaję pouczony o zakazie fotografowania wewnątrz świątyni. Poniewczasie na szczęście, bo parę fotek już trzasnąłem. Raz jeszcze obchodzę święty zbiornik wokół i wracam do hotelu.

Jest 11.30. Rzutem na taśmę zdążyłem przed check-out-em. Tym razem nie daję się nabrać na kurs do dworca. Gdy docieram tam pieszo autobus do Delhi już czeka. To mi się akurat w Indiach podoba. Nie ma potrzeby wcześniejszego szukania transportu, spieszenia się na rozkładową godzinę i robienia rezerwacji. Kupuję bilet do Panipat – ok. 70 km przed stolicą (205 INR). Droga dłuży się strasznie.

Panipat osiągam dopiero ok. 23.00. Wysiadam i biorę rikszę rowerową. Umawiam się na 30 INR za transport do pobliskiego hotelu. Okazuje się, że wyjątkowo pobliskiego, bo po drugiej stronie ulicy. To był błąd. W dwóch odwiedzonych przybytkach ceny nie schodzą poniżej 300 INR za pokój. Nie podoba mi się to. Riksiarz upiera się podwieźć mnie do kolejnego … jakieś 100 m dalej. Też pudło. Nawet chęci do negocjacji brak. Postanawiam spróbować poszukać czegoś na własną rękę i tu zaczynają się schody. Mój driver chce 60 INR za w sumie ok. 150-metrową trasę. To chyba najdroższa taksówka w Indiach. Wręczam mu 30 co i tak wydaje się zbytkiem łaski z mojej strony. Zgrabnie udając urażonego tą propozycją tupie nóżką żądając satysfakcjonującego go zadośćuczynienia. Ja obstaję przy swoim i zaczyna się awantura, w którą zamieszani zostają także postronni obserwatorzy. Nie wiem tylko czyją stronę trzymają. Ostatecznie odwracam się na pięcie i sugeruję wezwanie policji, która miałaby spór rozstrzygnąć. Driver rozpaczliwie biegnie za mną i w końcu mamrocząc pod nosem (zapewne stek przekleństw pod moim adresem) zadawala się ustaloną na początku stawką. Ja natomiast postanawiam opuścić niegościnne miasto i dobiegam do autobusu jadącego do Delhi (55 INR). Krótka ta wizyta w Panipat była, a już na pewno nie warta świeczki. Ani straconych nerwów.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (31)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018