O dziwo spało mi się tak dobrze, że pierwszy raz budzę się dopiero o 11.00! Dziś nie mam specjalnych planów więc zapowiada się leniwy dzień. Posilam się kupionym wczoraj kurczakiem i przeczekuję w pokoju najgorętszą porę dnia. Dopiero po 14-tej idę na zakupy, lunch, wyciągam z bankomatu kolejne 3000 THB i wykupuję bilet powrotny do Bangkoku. Bezpośredni kurs z Phuket-u kosztuje ponad 1000 THB! Jest jednak tańsza opcja; kurs mini-vanem do Surat Thani, a tam przesiadka do dużego autokaru. Całość 600 THB. Jestem w domu. Jutro mają mnie zgarnąć o 12.30 z hotelu.
Słońce już nie przypieka, więc idę pobyczyć się na plaży. Nie jest szczególnie klimatyczna, a tłumy wczasowiczów, skutery wodne, motorówki holujące spadochrony i natrętni handlarze nie przydają miejscu uroku. Za leżak muszę zapłacić 80 THB i z książką w ręku i puszką Chang-a spędzam tu dwie i pół mimo wszystko błogie godziny. Wracając do hotelu kupuję banalnego kurczaka z ryżem na wynos (80 THB) ... a mogłem spróbować kalmarów z rusztu, ośmiornic, małży, ślimaków, pieczonych ryb o zaskakujących kształtach i kolorach, smażonych larw, świerszczy czy pająków. W kwestii kuchni jestem jednak tradycjonalistą. W pokoju stwierdzam, że leciutko wyrównałem dziś plamy z opalenizny na moim ciałku. Teraz jestem różowiutki prawie w całości. Wieczorem standardowy spacer wzdłuż plaży i dzielnicy wszelakich uciech. Dopiero dziś obejrzałem wszystko dokładniej - wczoraj miałem problemy ze skoordynowaniem wzroku. Po piwie w barze z "cabaret show" wracam do pokoju i szukam w necie noclegu w Bangkoku.