Jak to w Tajlandii zwykle bywało - pojazd nie jest przepełniony i mimo licznych, acz krótkich przystanków do rogatek Hat Yai docieram ok. 20.30. Zostaję wysadzony na skrzyżowaniu, tuż pod drogowskazem informującym o 4-kilometrowej odległości do centrum. Przechodzę na ostatnią prostą i zatrzymuję songthaew. Wsiada ze mną wesoły staruszek, który za punkt honoru postawił sobie pomoc mojej skromnej osobie. Problem polega na tym, że porozumiewamy się jeno półsłówkami. W końcu podaję dwie nazwy hoteli w centrum. Zna hotel „Laem Thong” - jesteśmy w domu. Ponieważ nasz transport tam nie dotrze - dziadek każe mi wysiąść wraz z nim i po chwili organizuje mi taxi w postaci motocykla, który za 40 THB ma mnie zawieźć pod wskazany adres. 15 min później sprawdzam ceny wybranego hotelu - 500 THB. Sporo, więc się poddaję. W dwóch pobliskich hotelach jest komplet gości. Zostaję skierowany do „Cathay Guest House”. Nie ma tu co prawda wolnych jedynek, ale dwójka kosztuje raptem 200 THB. Do tego z łazienką! Zostaję rzecz jasna.
Trza coś zjeść. W uliczce obok spożywam za 70 THB kurczaka z ryżem, a przecznicę dalej odwiedzam 7/11. Zaopatrzony w prowiant wracam do pokoju i korzystam z netu na kartę, którą kupiłem jeszcze w Khon Kaen. Przystrojone odświętnie licznymi lampkami ulice wyglądają zachęcająco, więc robię sobie krótki spacer. Ponieważ jest późno na wszelki wypadek płacę 200 THB zastawu za kartę elektroniczną służącą za klucz do hotelu po 1.00 w nocy. Okazuje się, że nie ma w okolicy specjalnych atrakcji i wracam jeszcze przed zamknięciem hotelu odbierając depozyt.