Geoblog.pl    dagar    Podróże    TAJLANDIA + LAOS 2011    „XIENG-THONG VS KUANG-SI”
Zwiń mapę
2011
01
gru

„XIENG-THONG VS KUANG-SI”

 
Laos
Laos, Luang Prabang
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11959 km
 
Poranna krzątanina współmieszkańców hotelu (szczególnie w sąsiadującej z moim pokojem łazience) wyrywa mnie ze snu już po 7.30. Pierwszy raz pada deszcz. W moim basement-cie bardziej to słyszę niż widzę. Nie ma sensu próbować zasnąć, więc uzbrojony w ręcznik i kosmetyczkę cierpliwie czatuję przy drzwiach na wolną łazienkę. Udaje mi się w końcu do niej dostać i po porannych ablucjach ruszam na miasto. Pyszna zupa z kurczakiem (12 000 LAK) poprawia mój nastrój. Chłonąc atmosferę miasta powoli zapominam o wczorajszym odkryciu braków w moim budżecie.

Dopiero po odwiedzeniu trzeciej z rzędu świątyni łapię moją orientację na mapie. Plątaniną uliczek docieram do świątynnego wzgórza wznoszącego się w samym środku miasta i od strony zachodniej wspinam się mozolnie na jego szczyt mijając po drodze kilka kapliczek, grot i posągów Buddy. Spotykam też dwójkę miłych rodaków, z którymi ucinamy sobie krótką pogawędkę. Bardzo podobały im się nieodległe wodospady, za to jakoś bez entuzjazmu relacjonują wizytę w słynnej grocie Pak Ou. Podróżują skokami. Wylądowali w Singapurze, odwiedzili Angkor Wat i teraz Luang Prabang. Jadą w przeciwnym do mego kierunku: następna destynacja - Vang Vieng, potem Vientiane, a stamtąd samolotem (rzecz jasna) do Kuala Lumpur … czyli z grubsza „po łebkach”. Totalnie nie moje klimaty. Ja staram się eksplorować na maksa wszystko co spotykam po drodze.

Za 20 000 LAK otrzymuję prawo wspięcia się na szczyt wzgórza. Niby nic szczególnego – włączając w to świątynię na szczycie - ale za to jaka satysfakcja! ... oraz widoki na miasto i Mekong! Schodzę wejściem zachodnim wprost na pałac królewski, w którym mieści się muzeum. Właściwie wypadałoby je obejrzeć, ale na szczęście ratuje mnie przed tym rozpaczliwym aktem planowana właśnie przerwa. Z wielką przyjemnością zadawalam się obejrzeniem pięknej świątyni w obrębie murów pałacu i ruszam w kierunku północnego cypla miasta. Wdaję się po drodze w polemikę z przygodnym driverem w kwestii dotarcia do wodospadów Kuang Si. Poznani wcześniej Polacy zapłacili za kurs 20 000 LAK za osobę. Ja proponuję max 70 000. Droczy się, ale zgadza i każe mi wrócić tu ok. 12.30. Idę dalej.

Co chwilę trafiam na nowy Wat, czasem sąsiadujący przez ogrodzenie z poprzednim. Wciągam się w dogłębną eksplorację tutejszych świątyń, a kiedy w końcu docieram do słynnej Xieng Thong zapominam o bożym świecie i przyrzeczeniu stawienia się na kurs do wodospadów. Rewelacyjna świątynia oczarowuje zarówno perfekcyjną w proporcjach zewnętrzną bryłą jak i bogatym w misterne, tchnące najwyższym kunsztem rzemieślniczym, dekoracyjnym i nastrojowym wnętrzem. Kilka pomniejszych, oryginalnie zdobionych kaplic (jak i ta pogrzebowa z ogromnym karawanem i urnami z prochami rodziny królewskiej) pochłaniają mnie bez reszty. Szczerą czcią darzę takie klimatyczne miejsca.

Krótka przerwa papierosowa na nabrzeżnych schodach przy rzece i ochłonąwszy z zaserwowanych przez zespół Xieng Thong wrażeń jestem gotów na dalszy spacer. Kilka kolejnych świątyń nie dorównuje odwiedzonemu przed chwilą ideałowi. Sennymi uliczkami miasta docieram ponownie przed pałac królewski ... i ponownie spotykam mego niedoszłego drivera. Okazało się, że nie tylko ja, ale też pozostała potencjalna dwójka pasażerów nie stawiła się na rzeczony kurs. Obok zatrzymuje się natomiast kumpel drivera z dwoma dziewczynami na pokładzie tuk-tuka. Po krótkiej negocjacji zabiera mnie za ustaloną kwotę (zapewne przepłacam) i ruszamy w 29-kilometrową trasę. Ostre machloje robią tu chłopaki. Zapłacić muszę wyjątkowo dyskretnie (… w ich pojęciu oczywiście … bo pieniądze wręczam na środku głównej ulicy miasta), a tuż przed taxi-check-pointem nasz mistrz kierownicy zmienia prywatną koszulkę na firmową - z numerem kierowcy. Nawet nie próbuję rozwikłać tutejszych zależności „business-owych”.

Kręta droga zajmuje ok. 45 min i wiedzie przez kilka sielankowych w odbiorze wiosek. Na wielkim parkingu otoczonym straganami i knajpami dostajemy 2 godziny na obejrzenie wodospadu (wstęp: 20 000 LAK). Po dotarciu do pierwszych naturalnych basenów, w których zaopatrzeni w nieodzowny atrybut zachodniego turysty - "Lao Beer" – luzacy biorą kąpiel, tudzież uprawiają (bardziej efekciarskie niż efektowne) skoki do wody ze sznurkowych huśtawek zawieszonych na drzewie, sądziłem, że to zbyt wiele. Chwilę później okazało się, że to dopiero przedsmak tego co oferuje magiczne miejsce w jakim dane mi było się znaleźć. Z każdym kolejnym metrem spaceru w górę rzeki odkrywam mnóstwo nowych kaskad z wieloma idyllicznymi basenami, a co najciekawsze - wspinając się po zboczu góry można osiągnąć źródła wodospadu! Dość ciężka wspinaczka zajmuje ok 40 min., ale mimo iż w pocie czoła - dzielnie osiągam cel … choć można pójść jeszcze dalej. Posilony prowiantem-ciastkiem w uroczym zagajniku nad rwącą wodą przejrzystego strumienia ruszam w drogę powrotną. Zejście - choć równie trudne - idzie znacznie łatwiej (a już na pewno szybciej). Mijam kolejne poziomy wodospadu i mini-zoo z azjatyckimi misiami. Okazuje się, że na miejscu zbiórki jestem pierwszy. Mam jeszcze czas na (ponownie kiepską) zupę (18 000 LAK) i punktualnie - co do minuty - o 15.30 zjawiają się moje współtowarzyszki wyprawy. Mijając tabuny wracających na rowerach ze szkół Luang Prabang wiejskich uczniów, zostajemy dostarczeni przed nocny targ, który akurat startuje do życia. Przechodzę jeszcze główną ulicą zaliczając trzy kolejne Waty i plątaniną uliczek docieram wprost do hotelu.

Zaniepokojony komunikatem o przepełnionej pamięci mego aparatu sprawdzam przede wszystkim, czy aby nie straciłem poczynionych dziś fotek. Jestem w poważnym stresie. Jeśli tak się stało - zostaję tu jeszcze jeden dzień. Okazało się, że to problem techniczny jeno - wysunęła mi się z gniazda karta pamięci. Kamień z serca. Pocieszony faktem rezerwuję na jutro bilet na bus do Phonsavan. Kosztuje 12 000 LAK. Szefowa hotelu nie ma jednak reszty z 15 tys. Mam nadzieję, że jutro rano odzyskam nadpłaconą należność. Ponownie kusi mnie sauna za płotem. Korzystam z niej tym razem w czterech seansach – wszak dziś jest lekko chłodniej niż wczoraj. Po relaksie udaję się raz jeszcze na nocny targ, który ze względu na przelotne opady deszczu zbiera się dziś wcześniej niż zwykle. Rzutem na taśmę robię trochę zdjęć ze stoisk i w ramach prezentu kupuję dwie „wężówki“ (w tym jedna ze skorpionem) stargowane z 35 000 LAK za 1 szt. do 30 000 LAK za dwie (!!!). Ponownie - dziś jako ostatni klient - korzystam z dobrodziejstw tutejszego szwedzkiego bufetu za 10 000 LAK. Wracam do pokoju i spisuję relację z dwóch ostatnich dni.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (153)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018