Poranna pobudka nie zapowiada żadnych kłopotów. Dzień jest piękny. Posilam się resztką czekoladowej bułki z wczoraj i czuję, że się coś zaczyna dziać z moim żołądkiem. Seria bolesnych skurczy i rozwolnienie skazują mnie na przeczekanie tego dnia w obecnym hotelu. Co prawda Nong Khai nie jest odległe, ale nie chcę ryzykować zatrzymywania po drodze autobusu. Zastanawiając się nad przyczyną dolegliwości (jedynym różnym od dotychczasowych posiłkiem był wczorajszy cheeseburger) zażywam profilaktycznie nifuroksazyd. Przewracam się trochę na wyrku i udaje mi się w końcu zdrzemnąć.
Ok. 13.00 budzi mnie obsługa hotelu dopominając się deklaracji o opuszczeniu bądź zatrzymaniu pokoju. Rzecz jasna wybieram drugą opcję i przez kolejne dwie godziny wyleguję się przed TV i komputerem na zmianę. Chyba jest leciutka poprawa - a że jestem głodny jak wilk - co biorę za zdrową oznakę - ryzykuję pierwszy porządny posiłek tego dnia. W knajpce obok hotelu posilam się zupą .... tym razem nie używając żadnych przypraw. Poobiednia sjesta owocuje kolejną drzemką. O 19.00 postanawiam wybrać się na kurczaka z rożna. Kupuję połówkę za 67 THB, wskakuję do 7/11 po papierosy (LM – 58 THB - dwa razy taniej niż u nas!) i do chińczyka po wodę pitną. Ponieważ zawsze od trzech dni ją u niego kupuję - widząc mnie kolejny raz uśmiecha się serdecznie, ale jak dotąd słowa z nim nie zamieniłem. Wracam do pokoju i po kolacji nadal się obijam w łóżku.
Daleko mi do zmęczenia udaję się na wieczorny spacer przemierzając znajome ulice. Na jednej z nich zostaję zaproszony na wystawną kolację .... na chodniku. Trzech podchmielonych rolników siedząc wśród worków z ich plonami popija miejscowy bimber w otoczeniu potraw rozłożonych wokół na gazetach. Próbują częstować mnie wszystkim po kolei, jednak z uwagi na moją poranną niedyspozycję skuszam się jedynie na łyk bimbru. Mocny! Jest szansa, że wspomoże nifuroksazyd. Kiedy ich nagminne namowy stają się upierdliwe, czuję, że czas pożegnać kumpli. Wracam do hotelu i redaguję relację do wysłania znajomym.