Sisaket osiągam ze spodziewanym półgodzinnym opóźnieniem. Jest 16.15 a za kolejne 5 min rozpakowuję się w Sisaket Hotel przy ... Sisaket Road (w prowincji Sisaket) :-). Niezbyt czysty pokój z „łazienką“ kosztuje 200 THB. Jedyną jego obronę może stanowić bliskość dworca, a honoru przed czającą się w ustach zniewagą broni ... telewizor. Czas jednak na obiad. Po drugiej stronie torów jest nocny market z wielkim wyborem egzotycznych potraw. Funkcjonuje najwyraźniej przez cały dzień z czego skwapliwie korzystam. Na jednym ze straganów za namową właściciela próbuję kilku dań przed podjęciem ostatecznej decyzji. Zamawiam „coś“ wg mnie najmniej pikantnego + miseczkę makaronu ryżowego (30 THB). Mimo ostrego nadzwyczaj smaku był to strzał w dziesiątkę. Syty wracam do pokoju spisać relację z dzisiejszego dnia. Pojawiają się pierwsze komary. Na stropowym wiatraku przy pomocy reklamówki prowizorycznie mocuję moją nową moskitierę i spryskuję się płynem z DEET. W TV oglądam relacje z zalanego częściowo Bangkoku zatytułowaną „Mega Flood“. Są też miejsca, gdzie zaczyna się wielkie sprzątanie. Trzymając kciuki za Bangkok zasypiam.