Zgodnie z zaleceniem przed 7.00 rano czekam na betonowej ławeczce przed hotelem na pick-up. Wypasioną taksówką podjeżdża miła , acz wyjątkowo nieudaczna panienka. O dziwo wiezie mnie nie na kolejny bus, a bezpośrednio do portu Bến phà Thạnh Thới, skąd za pół godziny odpływa rzekomo szybki prom. Dostaję miejscówkę w VIP-room. Śmiesznie tu – niby wygodne kanapy, prywatne TV, bez tłoku (tylko ja i sponiewierany przez życie grubasek z ranami jak po ospie wietrznej) – za to zero radochy z obcowania z pozostałą gawiedzią. Nudno …
Rejs do Ha Tien na szczęście trwa raptem niecałe półtorej godziny. W polarze da się nawet VIP-ROOM wytrzymać! :)
W porcie stoi gościu z karteczką: "Dariusz" – chyba jestem bezpieczny. 5 min jazdy busikiem stąd przepakowuję się do autokaru … najwygodniejszego sleeping-busa jak dotąd! Stopami nie sięgam końca kuszetki. Przemierzając znaną już trasę popadam w błogostan przerywany rozkosznym drzemkami. Po dwóch postojach na siku i posiłek, po 13 (!!!) godzinach docieram do celu. Na szczęście kolejny VIP-bus-ik dowozi do centrum, skąd do pokonania mam raptem szerokość parku Cong Vien.
W recepcji siedzi zajęty jakąś gierką grubasek-debilek. Trudno mu oderwać wzrok od telefonu, więc zakwaterowanie mnie zajmuje trochę czasu. Płacę należność z góry + dostaję klucz do pokoju, ... którego nie rezerwowałem – mniejszego, bez okna i działającego TV. Leciutko podkur…denerwowany jestem. Zjeżdżam na dół i zgłaszam uzasadniony sprzeciw w recepcji. Grubasek od niechcenia idzie włączyć moją klimę. Zapomniałem jeszcze zapytać o hasło do WI-FI. Ponownie zjeżdżam na dół. Na szczęście chwilowo zmieniła się obsługa i teraz gadam ze starszym bratem miernego grubaska. Tłumaczę, że pokój na zdjęciach booking.com znacznie różni się od tego, który otrzymałem. Kolo z wyćwiczonym uśmiechem przyznaje rację i w ramach rewanżu proponuje pokój zamienny … czyli ten, który wybrałem pierwotnie, LOL!. Oszustów jednak nie promuję, a opinia na booking będzie adekwatna do podejścia do naiwnych z założenia białasów …