Rano pogoda piękna – aż żal wyjeżdżać. Pierwszy raz wskakuję w krótkie spodenki. Korzystając ze sprzyjającej aury za 14 groszy (wykorzystując zaległy voucher na 2 dychy) dojeżdżam do Fairy Stream. Jako jedyny przemierzam bajkowy potok pod prąd. Widoki momentami nieziemskie. Po wiosce rybackiej to wg mnie numer 2 w Mui Ne. Czerwone wydmy sugeruję raczej odpuścić.
2-godzinny wodny spacer korytem strumienia kończy się małym wodospadem. Stąd próbuję dostać się do hotelu, ale łatwe to nie jest. Graba w okolicy brak – trza ruszać z kopyta. O dziwo sporawy dystans pokonuję szybciej niż się spodziewałem. Po ok. godzinie pieszej wędrówki w żarze promieni słonecznych jestem w pokoju. Odbieram pachnące pranie (90 K/3 kg/) i przed check-out-em o 11.30 biorę upragniony prysznic.
W pobliskim biurze, gdzie wczoraj kupiłem bilet, posilam się jeszcze smażonym ryżem z kurczakiem (60 K) przyrządzonym przez żonę szefa i cierpliwie czekam na transport. Zgodnie z deklaracją sympatycznego właściciela bus przyjeżdża o 12.15. Przyjechał. Prawie pełen + ostatnie wolne miejsca uzupełniamy po drodze. Po kilkunastu minutach jest full.
Droga autostradą prosta jak drut. Spokojnie zdrzemnąć się można. Na obrzeżach Sajgonu zjeżdżamy niestety w jakieś chaszcze. Okazuje się, iż trzeba zmienić pojazd. Przerzucają nas do takiego rzekomo "luksusowego" z siedzeniami. Tyle że dla 3-ech osób (w tym mi) zabrakło tego luksusu i dostajemy rozkładane stołeczki ustawione w przejściu. Szlag by to ...
Po kolejnej godzinie (w sumie z 30 minutowym opóźnieniem) wysiadamy w samym centrum miasta. Pocieszeniem okazuje się fakt, iż do hotelu mam stąd raptem 9 min. pieszo i po chwili się tamże melduję. Pokój w Z2 kosztuje 351 K. Nie ma tu okna – to niby gdzie mam jarać ...? Poza tym jest wszystko … nawet prezerwatywy obok darmowej wody mineralnej, heh.
Wieczorny spacer po okolicy + przejażdżka miejskim transportem wyjaśnia znaczenie słowa „Sajgon” …
https://www.youtube.com/watch?v=cG2kiI87170&ab_channel=okiemarchitekta