Dziś nie muszę się spieszyć. Szczerze mówiąc nie wiem co z nadmiarem czasu robić. Dopiero ok. południa mam dotrzeć do Bao An Hotel. Zwyczajowo zaczynam od przeglądu prognozy pogody. Wydaje się leciutko gorsza niż jeszcze wczoraj wieczorem. Być może trzeba będzie kolejny raz zrewidować plany. Póki co idę na śniadanie. Obok mej noclegowni jest sporo knajpek. Chyba jednak niewłaściwą wybieram – za 50 K zjadam tylko makaron i kiełki fasoli mung z zupki pho wypluwając kawałki gumowego kurczaka. Porażka!
Zamawiam Graba za 130 K/21,13 zł i zastanawiam się, czy dojadę do celu bez blamażu ..., wszak mój żołądek też buntuje się przeciwko dawce trefnej pho. Dojechałem! Pierwszym celem w porcie Tuan Chau jest toaleta – na szczęście dobrze oznakowana. Kamień z serca, a cała reszta ... z żołądka, heh.
Załatwiwszy pierwszą potrzebę zmierzam do pobliskiego hotelu (7 min). Pusto tu wszędzie, nawet - w raptem kilku otwartych knajpach i sklepach - nie widać obsługi, a budynki wokół są niezasiedlone. Kolejna miejscówka "widmo".
W hotelu na recepcji też pustki. Za chwilę schodzi właścicielka i za pomocą translatora przekazuje wszelakie info. Wskazuje mi pokój na pierwszym piętrze … bez balkonu i z oknem wychodzącym na betonową ścianę. Grzecznie zgłaszam leciutki sprzeciw. Razem z mężem prowadzą mnie zatem na 3-cie piętro, gdzie pokój przypomina ten z rezerwacji. Jest wielki, mieści 2 podwójne łóżka, ogromną łazienkę, posiada TV i balkon, a widok na port jest przedni! Cool! Natychmiast reguluję należność, a Pani – co by zaoszczędzić na prowizji booking.com prosi o anulowanie rezerwacji. Niestety w tej sytuacji ja poniósłbym dodatkowy koszt tej operacji. I tak ma Pani fajowo! Wydaje się wszak, iż jestem jedynym gościem nie tylko jej hotelu, ale także wszystkich wokół …