Dziś totalnie nie muszę się spieszyć. Szczerze mówiąc nie wiem nawet co z nadmiarem czasu począć. Dopiero ok. południa mam dotrzeć do Bao An Hotel. Zwyczajowo zaczynam od przeglądu prognozy pogody. Wydaje się leciutko gorsza niż jeszcze wczoraj wieczorem. Być może trzeba będzie kolejny raz zrewidować plany. Póki co idę gdzieś na śniadanie standardowo ignorując ofertę „na miejscu”. Obok mej noclegowni jest sporo knajpek. Chyba jednak niewłaściwą wybieram – za 50 K zjadam tylko makaron z zupki pho odrzucając kawałki gumowego kurczaka. Porażka!
Zamawiam Graba za 130 K/21,13 zł i zastanawiam się czy dojadę do celu bez blamażu wszak mój żołądek też buntuje się przeciwko dawce trefnej Pho. Udało się jakoś! Pierwszym celem w porcie Tuan Chau jest toaleta – na szczęście na zewnątrz budynku i dobrze oznakowana. Kamień z serca + spory zrzut z trzewi. Ogarnąwszy najpilniejszą potrzebę zmierzam spacerkiem do nieodległego hotelu. Pustawo tu wszędzie, nawet w raptem kilku otwartych knajpach i sklepikach nie widać obsługi, a budynki wokół są niezasiedlone. Kolejne miejsce widmo.
W hotelu na recepcji też pustki. Za chwilę schodzi właścicielka i za pomocą translatora przekazuje wszelakie info. Wskazuje mi pokój na pierwszym piętrze … bez balkonu i z oknem wychodzącym na betonową ścianę. Grzecznie zgłaszam leciutki sprzeciw. Razem z mężem prowadzą mnie zatem na 3-cie piętro, gdzie lokum przypomina to z rezerwacji. Jest spore, mieści 2 podwójne łóżka, ogromną łazienkę, posiada TV i balkon, a widok na port jest przedni! Cool! Reguluję należność, a Pani – co by zaoszczędzić na prowizji booking.com prosi o anulowanie rezerwacji. Niestety w tej sytuacji ja poniósłbym dodatkowy koszt takowej operacji. I tak ma Pani fajnie. Wydaje się, iż jestem jedynym gościem nie tylko jej hotelu, ale także wszystkich wokół …
Byłoby wprost idealnie … gdyby klimatyzacja nie tylko chłodziła, ale też grzała, a pogoda jest nadal pod psem. Na pocieszenie szefowa wskazuje mi zapas kołder w szafie. W tej sytuacji ruszam na rozgrzewający spacer po wyspie. Najpierw sprawdzam połączenia promowe z Cat Ba. Niestety są tylko dwa promy, a pierwszy odpływa dopiero o 12.00. Znowu tak sobie.
Wzdłuż nabrzeża przemierzam pustą, bezludną wysepkę. Nawet w porcie jachtowym nie ma prawie nikogo. Przez jakąś osadę w głębi lądu - oszczekany totalnie przez tutejsze psy - docieram do klimatycznej Minh Chau Pagoda, a stąd już niedaleko do Tuan Chau Park zwanego też King Kong Parkiem. Jakoś nie przekonują mnie jego atrakcje za „jedyne” 100.000,00 VND i poddaję się w kwestii odwiedzin. Pewnie i tu byłbym jedynym zwiedzającym.
Po drodze do hotelu zaopatruję się w banh minh (35 K) i wodę (15 K).
Po zmroku port nabiera zgoła odmiennego charakteru. Zrobił się nawet niewielki ruch. Wycieczkowicze wracają najwyraźniej z rejsu po zatoce. W jedynej otwartej restauracji na drugim brzegu leci non stop Modern Talking, a światełka choinkowo udekorowanych stateczków i kilka neonów wokół tworzą zjawiskowe, hipnotyzujące refleksy na wodzie.
Niestety wieczorem problemy z WI-FI (najgorszym jak dotąd) dodatkowo uprzykrzają pobyt w tym przybytku …
https://www.youtube.com/watch?v=ov6nhe8GZ6Q&ab_channel=okiemarchitekta