… nastał pierwszy z dwóch dni z założenia „na przeczekanie”. Jest piątek (13-tego!), a ponoć dopiero w niedzielę ma wyjść słońce. Raczej przy dobrej pogodzie wolałbym podziwiać ten cud świata wpisany na listę Unesco jakim jest zatoka Ha Long. Niespiesznie wynajduję w necie atrakcje miasta Ha Long i o dziwo plan zwiedzania wychodzi całkiem spory. Na początek kieruję się ku zatoce mijając po drodze nieczynny Dragon Park z kolejką linową do nieczynnego Sun Wheel. Nawet gondole zostały zdemontowane. Pustymi ulicami mijając kilka nieczynnych restauracji z „darami morza” docieram do czynnej dla odmiany plaży, a stąd rozpościera się widok na słynne skały wystające z zatoki. Przy takiej sobie, ceglanej latarni morskiej rozlane jest martwe osiedle. Surrealistyczna przechadzka kompletnie pustymi ulicami wykończonego kwartału mieszkaniowego z lokalami przeznaczonymi na usługi w parterze. Nie ma tu żadnych lokatorów, ani najemców. Poza nielicznymi, znudzonymi ochraniarzami nie ma właściwie żadnych oznak życia.
Mimo, że aura nie nastraja do rejsów (przynajmniej mnie), w International Cruise Port tłoczą się spragnione wrażeń wycieczki zbiorowe. Stąd dalej wzdłuż zatoki docieram do starej latarni i pomnika zjednoczenia. Muszę się dostać na drugi brzeg niewielkiej cieśniny, a wysoki i długi most nie wygląda na łatwy do zdobycia pieszo, ale od czego jest Grab …? O dziwo nie widać tu motobike-ów i za moment wsiadam do auta. Ma mnie zawieźć na wzgórze do świątyni Bao Hai Linh Thong. Niedaleko przed nią jest szczyt z diabelskim młynem i kolejką linową.
Świątynia zaskakuje wyjątkowo pozytywnie. Ponownie jestem tu prawie sam, co potęguje doznania. Do tego wrażenie robi rozległy widok na miasto i zatokę wokół wzgórza. Przed przybytkiem nadal stoi mój driver z graba - zapewne w nadziei na kurs powrotny. Niestety zamierzam zejść pieszo … ależ kolo musiał być zły. 40 min czekania na marne. P.S. … okazało się, że jednak na marne (w jego mniemaniu) nie czekał. Niechcący wszak kliknąłem w aplikacji na pokaźny napiwek (50 K) za poprzedni kurs.
Po ok. pół godzinie spaceru jestem ponownie na nadmorskiej promenadzie. Odwiedziwszy dwie lokalne klimatyczne świątynie - spory kawałek pokonuję do Bao Tang Quang Ninh – miejsca zachowania bohaterskiej historii terenów górniczych, czyli … muzeum wszystkiego. Budynek był inspirowany wizerunkiem bryły węgla. Wstęp – 40 K/6,40 zł. Piętro I - Połączenie natury i morza, II piętro – strefa ekspozycji artefaktów, III piętro - historia przemysłu węglowego Quang Ninh + wszędzie hordy maluchów wrzeszczących chóralne hello!
Kawałek dalej: ekstrawagancki w formie Pałac Quang Ninh – centrum targów i wystaw. Jego bryła ma symulować delfina bawiącego się przegrzebkami morskimi, co jest jednocześnie bardzo wyjątkowe jak i trochę dziwne.
Bez niedostępnej tu opcji Moovit ani rusz – mus brać kolejnego Graba. Rezerwuję takowy za 87.360,00 VND. Kasa pobrana z konta, a tymczasem driver odwołuje rezerwację. No to ponawiam zamówienie – tym razem skutecznie. Dostaję nawet wiadomość, że już jedzie, jednak na mapce widać, że się nie porusza. Mam info od obsługi: jeśli nie dotrze do 17.41 w ramach rekompensaty otrzymam 20 tysięczny bonus do wykorzystania. Dotarł o 17.42 i bonus rzekomo wpadł, tyle, że nie wiem gdzie go w apce znaleźć, heh.
Vis-a-vis hotelu posilam się sticky rice z wieprzowiną – 35 K/5,60 zł i z kilkoma drobnymi zakupami spożywczymi wracam do pokoju. Cicho tu dziś wyjątkowo. Na moim piętrze trzy pozostałe pokoje są puste. Chyba jestem jedynym gościem. Trochę dziś chłodno – na szczęście z odsieczą przychodzi wezwany w trybie pilnym pan z obsługi wraz z instrukcją jak uruchomić klimę. Za chwilę w przyjemnym ciepełku spisuję relację z dnia.
Już rano dokonałem rezerwacji kolejnego noclegu w Bao An Hotel (272 K/44 zł) w pobliżu przystani promowej na wyspie Tuan Chau. Potwierdzili nawet check-in ok. 12.00, więc luzik z przeprowadzką.
Kolejnych 27615 kroków za mną
https://www.youtube.com/watch?v=ov6nhe8GZ6Q&ab_channel=okiemarchitekta