Geoblog.pl    dagar    Podróże    BIRMA 2018 (+ Tajlandia)    "SPEŁNIONE MARZENIE"
Zwiń mapę
2018
06
lut

"SPEŁNIONE MARZENIE"

 
Birma
Birma, Rangoon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10812 km
 
Po kilku pobudkach wywołanych nocnymi rozmowami via tel jednego z rezydentów hotelu wstaję o 6.00. O 7.30 jestem już przy Sule Paya (4000 K). Spacer pustymi o tej porze ulicami był cool, ale dopiero teraz jestem w swoim żywiole. Kręcą mnie klimaty uniesień modlitewnych w oparach kadzideł i w otoczeniu wszechpanującego złota okraszonego całą feerią jaskrawych barw.

W przyległym do pagody parku Mahabandoola - z nieskazitelnie białym Monumentem Niepodległości - nie ruszając się z miejsca można obejrzeć większość atrakcji wschodniego downtown z ratuszem miejskim na czele. Podążając trasą sugerowaną przez Lonely Planet trafiam na mały targ, gdzie spożyta na straganie zupa nudlowa kosztuje raptem 500 K (1,25 zł). Przypadkowo trafiam na przystań promową i zapada spontaniczna decyzja o odwiedzeniu przeciwległego brzegu rzeki Yangon - dzielnicy Dalah. Dla turystów przeprawa kosztuje 4000 K (w obie strony), a dzięki lokalesom przewożącym towary na sprzedaż, tudzież połowę swego dobytku, sama w sobie stanowi atrakcję.

Po wyjściu z promu wpadam na kola, który zaczepił mnie jeszcze podczas spaceru po drugiej stronie rzeki. Proponuje przejażdżkę rikszą rowerową po okolicy za 3000 K (0,5 h). Ostatecznie decyduję się na pełną godzinę za 5000 K i zostaję przekazany pod opiekę sympatycznemu driverowi … wszak "kolo" robi tu jeno za managera i zbiera prowizję z wykorzystywanych do brudnej roboty taksiarzy rowerowych. Udaje się jednak w ten sposób odwiedzić jakąś cukierkowo-tandetną świątynię, autentyczną wioskę rybacką i nastrojowe bamboo village, gdzie ucinam sobie pogawędkę z zasuszonym dziadkiem - jak to sam określił: „famous man in the world”. Jedyne co go wyróżnia wśród tutejszych mieszkańców to podstawowa znajomość języka angielskiego, z którego postanowił zrobić źródło utrzymania. Rzecz jasna grzeje truizmami o tutejszej biedzie (co widać na pierwszy rzut oka), ciężkiej pracy miejscowej ludności (tego akurat nie widać), kiepskich warunkach lokalowych i sanitarnych (fakt!) oraz bezdusznym rządzie, który o nich zapomniał. Niestety rzuca pustymi sloganami i mam wrażenie, że o Birmie wiem więcej od niego. Od początku czuję, że o biznes chodzi. A jakże! Na pożegnanie przydałby się jakiś gift. Pa dziadku, pa! Szczerze odradzam tą "tanią atrakcję”.
Zaś sama przejażdżka po slumsach jest godna polecenia. Tu najlepiej widać skalę rozbieżności między bogatym centrum i "przedmieściem" nie-tak-dawnej stolicy Birmy.

Po drodze na powrotny prom mijamy sklep monopolowy. Ha! Jest szansa na spróbowanie słynnego Myanmar Rum. Butelka 0,75 43% alkoholu kosztuje raptem 2000 K (5 zł). Dla porównania: piwo 0,6 l w sklepie: ok. 1100 – 2000 K.
Prom akurat się zapełnia. Driverowi wręczam 1000 K napiwku i po krótkim rejsie zmieniam środek transportu ponownie na rikszę. Sam proponuję 2000 K za podwózkę do odległej ok. 1 km Botataung Pagody. Krótkie „ok.” utwierdza mnie w przekonaniu, iż znów przepłacam. Rzeczowo natomiast się gada z kierowcą. Informuje żółtodzioba o cenach transportu i tutejszych atrakcjach. Sugeruje nawet kurs do Shwedagon, ale tą wycieczkę na wieczór zaplanowałem.

Botataung (6000 K) jest cool! Co prawda z zewnątrz jest remontowana i pokryta akurat rusztowaniami z liśćmi bananowca, ale pierwszy raz jestem wewnątrz stupy, a jej konstrukcja zdecydowanie zaskakuje. Ilość złotych dekoracji też.

Zbliża się pora check-out-u. Łapię bus (100 K = 25 gr.) w okolice Hotelu Strand. Stąd pieszo docieram do Cherry GH. 10 min przed 12.00 zwalniam pokój i dwie przecznice dalej zajmuję mini pokoik w Ocean Pearl Inn 3. Wyjątkowo kiepski wybór ...

Czas na drugi tour po Rangunie. Na pierwszy ogień idzie Katedra Marii Panny – duża i taka sobie. Posilony ryżem z krewetkami (1500 K) i zaopatrzony w tutejsze fajki (700-800 K) docieram na pobliski dworzec kolejowy, by dowiedzieć się, iż jutro pociąg do Bago odjeżdża z przeciwnej strony stacji. Tam otrzymuję też info o cenach biletów (600/1200 K) w zależności od klasy. Pociąg ma jechać tylko 2 h, więc zapewne wybiorę ordinary class.

Teraz kurs na Inya Lake. Zostaję skierowany na przystanek autobusowy. Nr 36 jedzie tą trasą. Jezioro jak jezioro – można spokojnie obejrzeć przez okno autobusu, chyba, że ktoś lubi romantyczne spacery w skwarze południa. Jednak wysiadłem. Kilka przystanków dalej są natomiast dwa miejsca, które też zamierzam odwiedzić. Pierwszym jest Kaba Aye Paya z prowadzącym doń pasażem handlowym z jarmarcznymi gadżetami, drugim – grota Mahapasana z wielką salą ceremonialną. Obie atrakcje można sobie darować.

Teraz kolej na dwie świątynie z wielkimi posągami Buddy. Do pierwszej docieram częściowo busem, potem taxi (2000 K), które zatrzymuje miejscowy „opiekun/samarytanin". Chaukhtatgyi Paya z wielkim leżącym Buddą zdobionym diamentami to potężny przeszklony pawilon. Poza skalą rozmachu – nic szczególnego. Bardziej klimatyczna wydaje się leżąca nieopodal Ngahtatgyi Paya z też z wielkim, acz dla odmiany siedzącym posągiem Buddy.

Stąd łapię bus w okolice Shwedagon Paya. Zbliża się wieczór i pokonawszy zadaszony pasaż z mnóstwem schodów i wieloma kramami osiągam szczyt świątynny. Wstęp 10000 K jest wart wrażeń jakie dostarcza to miejsce. Wiele lat czekałem na możliwość obejrzenia tej stupy nie płacąc wyłącznie juncie wojskowej. Teraz w rządzie zasiada fragment opozycji, więc czuję się lekko usprawiedliwiony.
Wzgórze zajęte jest przez całe miasto świątyń, ale żadna nie może równać się ze złotą pagodą, wraz z zachodzącym słońcem nabierającą intensywnego miedzianego koloru. W takich miejscach tracę nie tylko głowę, ale i czas. Dosłownie, bo mój markowy Rolex (made in Kambodia), po wielu latach odmówił posłuszeństwa. To jakiś znak - czas się właśnie tu zatrzymał … 

Opuszczam Shwedagon po zmroku i busem 36 wracam w okolice Sule Paya, a stąd po kilkunastu minutach docieram do hotelu. Jeszcze tylko spacer na głodzie po udko kurczaka w głębokim oleju na kolację i można zasiąść do planowania następnego dnia + nadrobienia zaległości kontaktowych ze znajomymi. Net działa kiepściutko. Palarnia jest na klatce schodowej, więc co chwilę poznaję wracających z miasta rezydentów. Jak to w tego typu bookingcom-owych przybytkach bywa - prawie same białasy. Wczoraj przynajmniej klimacik etniczny był. Do tego muszę polemizować z naprutym Anglikiem, a nawet trzeźwych nie bardzo rozumiem, heh.
W pokoju zimno jak w psiarni. Śpię w polarze, a i tak mimo zamkniętego nawiewu klimy jest chłodno. Ogólnie chyba nie polecę tego hotelu. Ospała obsługa wygląda jakby karę tu odsiadywała + wcale nie jest ciszej, niż we wczorajszym przybytku.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (91)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018