Ok. 2.00 w nocy (czyt.: w miarę planowo) startujemy, a po kolejnym (raczej spokojnym) 6-godzinnym locie miękko lądujemy w Berlinie.
Tym razem (na niezbyt ulubionym lotnisku Tegel) mam jeno krótkie okienko transferowe – czasu jest dokładnie tyle, ile trza na dotarcie (zawiłymi korytarzami + niespecjalnie przyjemnym spacerkiem w deszczu poza budynkiem) do odpowiedniego terminalu ... i docelowej bramki. Ponownie czeka mnie (przyjemny dla odmiany) – ostatni w tej podróży – lot "klimatycznym" Bombardierem.
Wsiadając do samolotu jestem przypadkowym świadkiem załadunku akurat mego plecaka do luku bagażowego – jeden problem z głowy – przy dobrych wiatrach dotrze wraz ze mną do celu.