Na pomysł odwiedzenia pobliskiej tradycyjnej wioski balijskiej większość współpasażerów kręci noskami. Szczególnie, że trzeba wydać na wstęp kolejne 30.000 IDR. Mam jednak sprzymierzeńców w Hiszpanach. Właściwie tylko z nimi nawiązuję bliższy kontakt – reszta towarzystwa jakoś mnie nie kręci.
Zatrzymujemy się przed wioską Penglipuran. Trochę przypomina grzecznie ułożony skansen, ale to żywy organizm. Wszystkie posesje są zadbane i pocztówkowo malownicze. U szczytu kompleksu ogrodzony teren zajmuje główna świątynia. Za nią ścieżka prowadzi do tajemniczego bambusowego lasu, ale obawiam się dezaprobujących min znudzonych panienek, które czekają na krawężniku przy aucie, więc pokornie wracam na parking. Szkoda, bo Hiszpanie olali konwenanse (na nich też muszę trochę poczekać - wyrozumiale jednak). Oczywiście – jak prawie wszędzie na Bali – i tu można wejść bez biletu. Wystarczy odwiedzić wieś od strony południowej.
Las bambusowy został jednak zaliczony – wiedzie przezeń droga powrotna. Cool klimacik!