15 min przed 8.00 na dziedzińcu hotelu melduje się driver. Na stoliku przed drzwiami czeka też niespodzianka: śniadanie w postaci jajka, kanapki z masłem i wiórkami czekoladowymi oraz herbata. Raz jeszcze powtarzam ustaloną wczoraj trasę oraz kwotę i ruszamy. Dostaję zdezelowaną namiastkę kasku. Idealnie pasuje do naszego wiekowego środka transportu ... i kierowcy :)
Po wyjeździe z miasta droga wiedzie wśród pól uprawnych ku odległym górom. Im wyżej się wspinamy tym przyjemniejsze widoki. Zatrzymujemy się przy sklepie, gdzie kupuję wodę i paczkę tutejszych papierosów "Surya Gudang Garam" o goździkowym zapachu i słodkim smaku, a driver wnosi postulat o zaliczkę na paliwo w wysokości 50.000 IDR. Mam tylko setki i nadgorliwie wręczam mu całość ustalonej kwoty. Po ok. 45 min podróży osiągamy cel.
Za wstęp do Candi Sukuh (XV w.) trza zapłacić 10.000 IDR i przepasać sarongiem.
Niedobrze. Główny, piramidalny budynek, przypominający bardziej świątynie Azteków jest szczelnie otoczony bambusowymi rusztowaniami i na domiar złego przykryty blachą falistą. Czar prysł. Nawet kształt budowli trudno dostrzec. Wokół ustawione są figury i płaskorzeźby o rzekomo erotycznym charakterze. Poza dwoma trzy trzema trudno się tu doszukać choćby namiastki wybujałej erotyki z indyjskiego Khajuraho. Za to widok ze zbocza Gunung Lawu (3245 m n.p.m.) jest wyjątkowo urokliwy. W nielicznych przebłyskach słońca popełniam kilka fotek i wdaję się w dyskurs z kierowcą. Za dodatkową opłatą 50.000 IDR namawia mnie na drugą świątynię. Jest już jednak 10.00, a w hotelu mam check-out o 12.00. Wracamy!