Podróż trzecią klasą („ekonomi”) w chyba lepszych warunkach niż „bisnesi” trwa ok. 1.20 h. W sielskim miasteczku Solo wsiadam do miejskiego busa (bilet – 4.500 IDR, przystanek vis-a-vis dworca), ale w żaden sposób nie potrafię wyjaśnić młodocianej bileterce gdzie zamierzam wysiąść. Nadgorliwie wysadza mnie na początku Slamet Riyadi, którą muszę przejść jakiś kilometr w okolice skupiska tanich noclegów na Yos Sudarso. Mam nawet samozwańczego przewodnika cierpliwie jadącego przede mną rowerem. Po drodze natykam się jednak na spory „Kota Hotel” przy głównej ulicy i otrzymuję oficjalny cennik z różnymi wariantami wolnych pokoi do dyspozycji. Wybieram opcję za 110.000 IDR z łazienką, wiatrakiem i TV. Po szybkim natrysku ruszam w miasto.
Jest niedziela i prawie wszystko zamknięte. Przy pobliskim skrzyżowaniu muszę poczekać na rozpalenie grilla, na którym upieką się moje szaszłyki z kurczaka i bataty (18.000 IDR z herbatą). W międzyczasie ucinam sobie pogawędkę z kucharzami. Jeden z nich był marynarzem i ponoć pływał między Europą i Ameryką. Polski jednak nie odwiedził, choć zna nazwisko Lewandowskiego.
Po niezłej kolacji spożytej na matach rozłożonych wprost na chodniku, spacerkiem docieram do tutejszego Kratongu. W drodze zaczepia mnie starszy driver z wyświechtanym albumem i równie wyblakłymi fotkami okolicznych atrakcji. Za 150.000 IDR proponuje wycieczkę do dwóch pobliskich świątyń. Wybieram tylko jedną z nich – Candi Sukuh, ale nie decyduję się jeszcze na deal. Po powrocie ze spaceru rzeczony driver czeka przed moim hotelem. Cwaniaczek! Ustalamy zatem trasę: odbiór z hotelu o 8.00 rano, świątynia (oddalona o ok. 32 km od Solo), Kratong, powrót do hotelu i na koniec podwózka do lokalnego dworca kolejowego, skąd zamierzam spróbować dostać się do Surabai. Nie wiem czy właściwie zrozumiał, ale dobijamy targu na 100.000 IDR. Kupa kasy!, heh. Jutro się okaże czy była to dobra decyzja.