Wysiadamy na Malioboro.
Ola i Marcin mieszkają w innej dzielnicy i muszą przesiąść się na kolejną linię. Ja wracam do hotelu. Wracam to jednak mocno powiedziane. Pojęcia nie mam gdzie ten hotel się znajduje!!! Nie wziąłem wizytówki, nie pamiętam nazwy, a jedynym śladem była fotka zrobiona tuż po wyjściu z przybytku, do której nota bene - przez rozładowaną baterię w aparacie - nie mam dostępu!
Po godzinie krążenia po uliczkach okolicy widmo wynajęcia czegoś zastępczego na noc staje się coraz bardziej realne. Alternatywnie próbuję nawet w pobliskim domu handlowym znaleźć jakikolwiek przewód zasilania do mego Olympusa. Próbuję w kilku sklepach i wśród tutejszych internautów - żadna wtyczka nie pasuje. Nie zostaje mi nic innego jak przeczesać dzielnicę ulica po ulicy z nadzieją przypomnienia sobie choćby fragmentów fasady budynku. Próbuję odtworzyć poranną drogę od dworca kolejowego – pudło! Trafiam tylko na ciemne, wąskie uliczki oblężone przez panienki do towarzystwa pobudzone z odrętwienia moją obecnością. Zaczynam eksplorować każdy zaułek jednej z głównych ulic i po prawie dwóch godzinach poszukiwań w końcu osiągam sukces! Jestem w moim pokoju w hotelu "Harum". Co za ulga! Chyba do końca życia zapamiętam tą nazwę. :)