Dla odmiany dziś nie budzi mnie muezin, jeno namiętny koleś nawijający od 7.00 rano przez tel w głównym holu.
Bez specjalnej nadziei na sukces pytam w recepcji czy zwolnił się jakiś tańszy pokój. A jednak tak! Płacę za kolejną noc 105.000 IDR i przenoszę się do klitki z łóżkiem, stolikiem i wiatrakiem vis-a-vis mego dotychczasowego lokum. No to zarobiłem na wieczorne piwo.
W planach mam dziś dzielnicę Kota i port. Na śniadanie funduję sobie ryż z rybą i jajkiem (15.000), w jakimś hotelu wymieniam 200 USD po najlepszym jak dotąd kursie 13.470 IDR i z ponad 42-oma milionami (!!) rupii w kieszeni jadę busem do Koty. Końcowy przystanek jest tuż przy głównym placu zabytkowej dzielnicy niechybnie popadającej w ruinę. Odnowione są jeno budynki wokół placu Taman Fatahillah przekształcone w muzea. Zwiedzam tylko jedno z nich: Muzeum Wayang ze sporą kolekcją lalek, kukieł i innych pacynek (5.000). Wśród kilku prezentacji zagranicznych jest nawet para lalek z Polski.
Spacerkiem docieram do portu Sunda Kelapa. Ponoć wstęp jest płatny, ale żadnej kasy nie znalazłem. Rezygnuję z propozycji przejażdżki łódką wokół mimo iż cena spada z 70 do 40.000 (... a pewnie i taniej by się dało) i przemierzam port pieszo pozdrawiany co chwilę przez marynarzy i ładowniczych. Cumują tu urokliwe drewniane szkunery i statki dalekomorskie. Za kanałem Kali Besar znajduje się targ rybny Pasar Ikan i bazar z m.in. wyposażeniem statków. Za 5.000 IDR odwiedzam wieżę strażniczą z widokiem na port, a że w cenie jest też pobliskie muzeum morskie Bahari nie omieszkuję doń wstąpić. Okazuje się doświadczeniem dla ludzi o mocnych nerwach. Kilka makiet dawnych okrętów stanowi przygrywkę do dantejskich scen na piętrze muzeum. Krążąc samotnie (jestem jedynym odwiedzającym) wśród makabrycznych momentami wyobrażeń różnorakich postaci historycznych i mitologicznych co jakiś czas niepewnie oglądam się czy któraś przypadkiem nie ożyła i nie podąża moim śladem. Marco Polo dzieli kwaterę z jednonogim piratem, hinduską cztero-ręką boginią, syreną wśród rekinów i innymi przyjemniaczkami. Najlepszą przestrogą przed masakrycznym przybytkiem są poniższe fotki.
Wracając w stronę dworca wstępuję jeszcze na Market Bridge co po chwili okazuje się najciekawszą atrakcją dnia. Pod wiaduktem drogowym ciągnie się plątanina mikro-uliczek otoczonych skleconymi (z czego się da) klitkami mieszkalnymi. To slums, ale uroku mu odmówić nie można. Właściwie to zabudowana wielopiętrowo dzielnic(zk)a z barwnymi ptakami w klatkach i wyjątkowo miłymi mieszkańcami. Praktycznie przechodzi się przez ich domostwa, więc przez wszystkich jestem serdecznie pozdrawiany jedynym znanym tu wszystkim angielskim zwrotem: "Hello mister". Furorę robię wśród tutejszej dziatwy - kategorycznie żądają foto i to w różnych konfiguracjach koleżeńskich. Za chwilę podąża za mną całe przedszkole rozwrzeszczanej gawiedzi. Otrzymuję też propozycję przystąpienia do gry w zbijaka, ale nie znam tutejszych stawek hazardowych, heh.
Z zamiarem kupienia biletu na jutrzejszy nocny pociąg do Yogyakarty, w mega korku dojeżdżam autobusem do dworca Gambir. Przykra niespodzianka: nie ma żadnych biletów na 20.45. Najbliższe wolne są dopiero pojutrze, a w Jakarcie raczej niewiele jest już do zobaczenia. Są za to bilety na pociąg o 19.00, który planowo przyjeżdża do Yogyi ok. 3.00 nad ranem. Leciutka konsternacja – ale decyduję się nań. Pojawia się natomiast kolejny problem - do rezerwacji potrzebny jest paszport, … który został w pokoju. Poddaję się, ale po chwili przypominam o kopii dokumentu, którą mam w plecaku. Wracam do okienka - bingo! - ksero wystarczy. Za 260.000 IDR kupuję bilet 2 klasy (ponoć w składzie na tej trasie nie ma trzeciej). Niestety pociąg rusza ze stacji Senen, ale byłem już w tej okolicy i jakoś sobie poradzę z dotarciem.
Po drodze do hotelu posilam się kolejnym kurczakiem z ryżem (15.000) i zastanawiam się co robić w ciągu jutrzejszego dnia. Może wieczorny Bintang Beer we wczorajszej knajpie z netem mnie olśni.