Geoblog.pl    dagar    Podróże    INDIE + SRI LANKA 2008-2009    „BAŚŃ Z 1000 I JEDNEGO DNIA”
Zwiń mapę
2009
04
sty

„BAŚŃ Z 1000 I JEDNEGO DNIA”

 
Indie
Indie, Vadodara
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14833 km
 
Nieubłagany budzik stawia mnie na nogi o 8.00. Jestem tak zmęczony, że biorę pod rozwagę przełożenie wyjazdu na później. Zimny natrysk zmywa nierozsądne myśli i mobilizuje do żwawego pakowania. Do dworca docieram rzecz jasna pieszo na całe 15 minut przed odjazdem pociągu. Kolejki do kas zdają się nie mieć końca. Przestępuję z nogi na nogę, kiedy na 4 osoby przede mną księżniczka z mego okienka w żółwim tempie, acz nonszalancko wychodzi na zaplecze. A żeby się zsikała po drodze! A żeby okres nigdy jej nie opuścił! Niech złamie nogę, a jej rodzina będzie zmuszona żebrać na ulicy! A niech ją … tylko takie myśli kołaczą się w mojej rozgorączkowanej głowie. Wstyd, ale wzrastający gwałtownie poziom adrenaliny powoduje tylko silniejszy szczękościsk, a złote myśli tkwią sobie jeno głęboko w mojej głowie. Pociąg – o dziwo bez opóźnienia – stoi już na peronie. Wraca rzeczona Szeherezada z rolką papieru toaletowego w dłoni. Jej bezpruderyjność nie pozostawia wątpliwości co do celu wizyty na zapleczu. Nadchodzi moja kolej dostąpienia audiencji u Szlachetnej Pani, którą najgrzeczniej jak potrafię kilkakrotnie i z różnym akcentem proszę o bilet do Vadodary, a że nadal nic nie łapie – posiłkuję się przewodnikiem wskazując paluszkiem na w/w nazwę mego celu podróży. Nic! Nothing! Nicziewo! Zza jej pleców uwieńczonych gruszkowatą twarzą o krowim spojrzeniu widzę pociąg, który powinien już ruszać, więc w skrajnej desperacji krzyczę: AHMEDABAD! Bingo! Odliczam 125 INR rzucając pieniądze prawie w jej znużoną życiem twarz, wyrywam bilet z pulchnej ręki i w biegu wskakuję do ruszającego już pociągu. Wszelkie kamienie świata z mego serca spadły. To się nazywa „wyczucie chwili”. Niestety wskoczyłem do najbliższego sleepera i muszę znaleźć odpowiednią dla mego biletu II klasę. Przedzieram się z mozołem wśród tłumu podróżnych wzdłuż składu pociągu i w końcu poddaję się rozkładając na plecaku w przejściu między wagonami. Po godzinie konduktor zwraca mi uwagę, że jestem w nieodpowiedniej klasie - jakby siedzenie w przejściu różniło się klasą … komfortu siedzenia na ziemi. Na najbliższej stacji próbuję dostać się we właściwe miejsce i stwierdzam, że jednak miedzyklasowy komfort się leciutko różni. Właściwie nie ma szans nawet dostać się do II klasy! Wskakuję do pierwszego lepszego „luźniejszego” wagonu (wyglądającego na towarowy), gdzie miejsca mam raptem tyle, ile zajmuję w pozycji stojącej. W panującym tu ścisku nawet usiąść się nie da. Kiedy mi się to wreszcie udaje - w ramach odreagowania stresu – zapadam w 3-godzinną, często przerywaną poszturchiwaniami współpodróżnych drzemkę. Na którejś z kolei stacji większa część towarzystwa wysiada zwalniając nawet nieliczne miejsca siedzące, o którym to fakcie – zapewne jako zagraniczny, szacowny gość – zostaję niechybnie poinformowany. Bardziej jednak interesuje mnie zwolniony kawałek podłogi, na którym mogę rozesłać moje niezastąpione lunghi i ułożyć się do snu. No i w nagrodę za cierpliwość otrzymuję prawie-sleeper! … w cenie II klasy! … co z tego, że w bydlęcym wagonie! Przesypiam kolejne dwie godziny. W „przedziale” nadal jest luźno, mamy własną, brudną (ale jednak!) toaletę, a w trakcie postojów na kolejnych stacjach mogę spokojnie zapalić na stopniach wagonu … czego chcieć więcej?

Punkt 17.00 wysiadam na dworcu w Vadodara. W pobliżu jest mnóstwo hoteli … zajętych! Nie łapię co jest grane - wszak to nie specjalnie turystyczne miasto. Przegapiłem pokój za 150 INR bez łazienki sądząc, że znajdę coś atrakcyjniejszego. Najtańsze wolne pokoje cenią się na 800 INR! W hotelu „Sri Krishna” proponują mi dwójkę za 400 INR. Nawet z jedynki za 250 rupii rezygnuję twierdząc, że mój maksymalny budżet to 200 INR. Po dwóch kolejnych godzinach bezskutecznych poszukiwań wracam ze zbieszoną miną do „Sri Krishna” i zajmuję ostatnią dwójkę za 400 INR. Kto nie ma w głowie …

Wraca poranny nastrój rodem z dworca w Jalgaon. Jestem głodny, kończy mi się gotówka, a na domiar złego nie ma szans na utopienie smutków w piwie – w Gujaracie panuje wszak prohibicja! Z posępną miną idę na wegetariańską kolację (mięsa też tu nie uświadczysz) za 40 INR (to jedyny jej pozytyw), a zaraz potem na uroczy targ warzywny, który mijałem wcześniej szukając pokoju. Kupuję ubóstwianą papaję, mandarynki, fajki i wodę. Jakoś ten wieczór jednak przeżyję. Zostaje mi w kieszeni 90 INR + setka w depozycie hotelowym. Na szczęście jutro jest poniedziałek i szansa na spieniężenie moich czeków podróżnych. W okolicy dworca dopada mnie wyjątkowo upierdliwy, przeraźliwie skrzeczący (zapewne mutujący) małolat, nadgorliwie, wprost bezczelnie żądając bakszyszu. Zapewne nie jest świadom, iż po dzisiejszych doświadczeniach mogę go co najwyżej kopnąć w chudy zadek. Od szarańczaka uwalnia mnie zdecydowanym gestem ręki, popartym krótką, acz skuteczną wiązanką hindi, przypadkowy przechodzień. Nawet nie wie jak jestem mu wdzięczny. Wracam do pokoju i przy dźwiękach telewizora – namiastki zachodniego luksusu – spisuję relację z dramatycznych przeżyć dnia.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018