Zarosłem trochę, ale nie chce mi się golić. Biorę tylko natrysk. W hotelu obowiązuje "24h check-out", więc mogę pozwolić sobie na iście turystyczny dzień bez martwienia się o bagaż i higienę.
Na początek obieram widoczną z oddali, zlokalizowaną na skale niewielką świątynię. Docieram doń krętymi uliczkami tętniącej sielskim życiem uroczej wioski. Furtka prowadząca do przybytku okazuje się zamknięta na cztery spusty. Zawód na mojej twarzy - mimo iż skrywany zarostem - mobilizuje jednego z zaciekawionych egzotycznym przybyszem pędraków do działania i za chwilę malec wraca z tutejszym uśmiechniętym odźwiernym brzęczącym pękiem przytroczonych do paska kluczy. Wraz z nim - oraz nieodstępującą go na krok córką - wkraczamy na teren świątyni. Nie jest to obiekt turystyczny, ale widok na okolicę jest piękny! Wzruszony poświęceniem moich towarzyszy wręczam bakszysz zarówno tacie jak i jego latorośli. Uśmiechy na ich twarzach się poszerzają. Piękny początek dnia ...
Czas jednak na główną atrakcję miejscowości: słynne groty skalne wykute na różnych poziomach zbocza góry przez wyznawców różnych wierzeń na przestrzeni kilku wieków. Jest ich w sumie raptem 4 - za to atrakcyjność każdej prawdziwie niepodważalna … chociaż skutecznie konkuruje z nimi moja skromna, acz wyróżniająca się z tłumu biała twarz. Na platformie przed trzecią grotą uświetniam swoją podobizną rozentuzjowaną grupę uczniów pozując do wspólnego zdjęcia, którego jestem rzecz jasna głównym bohaterem. Huk z grotami! Nawet na tło się nie załapały. Ozdabiam też swoim wizerunkiem kilka bardziej prywatnych sesji zdjęciowych. Sziwa i Wisznu niewątpliwie skręcają się obok w skamieniałych z zazdrości pozach. Zastępy wrednych małp zostały zapewne zesłane przez rozsierdzone bóstwa, aby mnie stąd przepędzić. Na wszelki wypadek mocniej ściskam wszystkie cenne przedmioty: czapkę, aparat i okulary – wszak to banda złodziei!
Wracam na dworzec i wraz z dwójką innych białych turystów czekam na transport do oddalonego o 20 km Pattadakal. Trwa to i trwa. Towarzysze w końcu znikają, ja dopiero po 2 godzinach wsiadam do busa, a pół godziny potem wysiadam przed kompleksem zbudowanych między VII a X wiekiem świątyń hinduistycznych wpisanych na listę UNESCO. Przypominają te z Khajuraho. Za 250 INR dostępuję obcowania z bóstwami w ich 9-ciu świątyniach. Miejsce sielskie, piękne i mimo uporządkowania egzotyczne.
Do Badami wracam lokalnym songthawem w towarzystwie tabunu niesfornych maluchów (15 INR 1 h). Na dworcu okazuje się, że transport do Hubli jest o 18.15 … czyli za 45 min. W hotelu biorę natrysk i za chwilę jestem z powrotem. Autobus odjeżdża o 18.05. A to heca! Przyzwyczaiłem się do opóźnień, ale odjazd pojazdu w Indiach przed czasem to dla mnie nowość. Jeśli bym nie zdążył, musiał bym czekać kolejną godzinę … o ile rzecz jasna można zaufać tutejszej informacji. Szczuplejszy o 52 INR po trzech godzinach jazdy jestem na miejscu. Pierwszy pokój jaki oglądam kosztuje 275 INR. Odpada bo nie ma natrysku. W drugim hotelu za pokój z łazienką i TV (!!) to wydatek 250 INR. W towarzystwie „Harry’ego Potter’a i komnaty tajemnic” uzupełniam dziennik.