Rano kolejny raz nie ma prądu. Ciepłej wody też. Po omacku biorę zimny prysznic i w towarzystwie wiewiórki zjadam ostatnie śniadanie z widokiem na Taj Mahal. Do dworca autobusowego docieram rikszą (50 INR) i za chwilę siedzę w autobusie do Gwalioru (78 INR).
Po 3-ech godzinach jestem na miejscu. Trochę niepotrzebnie daję się namówić na tuk-tuka (15 INR) do dworca kolejowego. Nie dość, że nie docieram na stację to jeszcze dwa z sugerowanych przez drivera hoteli mają stawki nie na moją kieszeń (500 INR). Pieszo wracam do punktu wyjścia i znajduję pokój w „SAFARI HOTEL” między dworcem autobusowym i kolejowym za 250 INR. W końcu mam ogromny pokój z łazienką. Problemem jest tylko hałas dobiegający nieustannie z ulicy. Nic to. Przeżyję. W pobliskiej knajpce zjadam rewelacyjnego kurczaka masala (90 INR) pozując jednocześnie do profesjonalnej (wykonanej aparatami telefonicznymi) sesji zdjęciowej właściciela i kilku jego znajomych, i tuk-tukiem (50 INR) docieram do Gwalior Fort.
Wejście na jego teren to tylko 1 INR (!). Niestety zwiedzanie wewnętrznych atrakcji to wydatek kolejnych 100 INR. Teren fortu jest ogromny (długość ok. 3 km) … niestety jak to w Indiach bywa strasznie zaśmiecony i zaniedbany. Mimo to przyjemnie kluczy się tutejszymi korytarzami, tajemniczymi przejściami i chybotliwymi kamiennymi schodami. Ucinam małą pogawędkę z małoletnim kolekcjonerem banknotów z całego świata. Nie mam przy sobie polskiej waluty, więc jest zawiedzony, że nie dostał takowego ode mnie. Na dowidzenia słyszę: „dowidzenia” (w czystej polszczyźnie rzecz jasna). Jasnowidz …!? Jestem przekonany, że pacan ma już kilka polskich banknotów w kolekcji. Zwiedzam Man Singh Palace potem jeszcze dwie świątynie Sas Bahu i na koniec Świątynię Teli Ka Mandir. Ta ostatnia wywiera chyba na mnie największe wrażenie, a prawie nikt z turystów tu nie dociera.
W drodze powrotnej chciałem zobaczyć jeszcze pałac Jai Vilas - ze względu na późną porę niestety nieosiągalny. Nic to. Dość atrakcji na dziś. Wracam do hotelu i przygotowuję relację do wysłania mailem. W międzyczasie właściciel kawiarenki internetowej w moim hotelu zamyka ją – a tak się spieszyłem. Serwuję sobie na kolację thali (40 INR) i wracam do pokoju spisać wrażenia z ostatnich dni. Tuż przed 22.00 w budynku hotelu rozpoczynają się prace budowlane, a raczej rozbiórkowe, bo dominuje łomot młotów tudzież kilofów, a to wszystko przy akompaniamencie natężonego ruchu ulicznego, przeraźliwych klaksonów i odgłosów z dworca kolejowego. Pora na prace tego rodzaju jest widocznie jak najbardziej odpowiednia. Mimo wszystko wolałem chyba wczorajszych bębniarzy z Agry. Nie podejmuję się rozszyfrowania pokrętnej logiki Indusów.