Vrindavan osiągam pod wieczór i przebiegam prawie pół miasta by dotrzeć do świątyni Shri Rangji, która nota bene na kolana mnie nie rzuca. Za to samo miasteczko ma bardzo przyjemny charakter. Cała droga do świątyni usiana jest barwnymi sklepikami i kamieniczkami z wyjątkowo bogatymi zdobieniami drewnianych balkonów. Fajny klimacik. Przed świątynią zjadam już o zmierzchu special thali za 80 INR. Niestety nic w nim specjalnego. Bardziej smakowały mi zwykłe odmiany thali. Najwyższy czas wracać do Agry. Czeskim błędem podbijam cenę rikszy z 10 do 20 INR za kurs do przystanku busów do Mathury. Honor nie pozwala mi jednak wycofać się z transakcji i płacę moją dwukrotnie zawyżoną cenę za jakieś ... 200 m drogi.
Wyjątkowo szybko jestem w Mathurze, a chwilę potem w autobusie z miękkimi siedzeniami do Agry (41 INR). Znowu marznę. Na dworcu rozgrzewam się gorącą herbatą i rikszą za 50 INR docieram do hotelu. Przeżyłem jednak mimo, iż pod polarem mam tylko t-shirt. Jeszcze tylko krótka wizyta w kawiarence internetowej i wracam do hotelu.
Po drodze mijam osobliwą trupę młodocianych bębniarzy, którzy mimo późnej pory wyrażają swą rytmiczną ekspresję. Akurat pod moim hotelem. Mimo to kładę się spać. Po dłuższej chwili muzyka milknie, a raczej przenosi znacznie dalej.