Geoblog.pl    dagar    Podróże    TAJLANDIA + LAOS 2011    „PROWINCJONALNA SIELANKA”
Zwiń mapę
2011
05
gru

„PROWINCJONALNA SIELANKA”

 
Laos
Laos, Champasak
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12663 km
 
O 6.30 budzę się ... raczej z zimna. Trochę wcześnie, ale nie ma już raczej szans na sen. Dalej mogę ruszyć dopiero wymieniwszy dolary, a do otwarcia pobliskich banków mam jeszcze dwie godziny. Czytając przewodnik w mojej noclegowni zostaję zaskoczony wizytą małoletnich właścicieli straganu, którzy właśnie przybywają do pracy. Jednak wstałem w samą porę. Zbieram się stąd i w poszukiwaniu śniadania docieram do wielkiego targu ze wszystkim. Nie bez problemu w plątaninie sektorów odnajduję sekcję serwującą gorące posiłki i wchłaniam zupę za 10 000 LAK, a pozostały czas poświęcam na relacjonowanie ostatnich wydarzeń. W końcu przeszedłszy wszystkie bankowe procedury wymieniam kolejne 50 USD (399 000 LAK) po czym okazuje się, że jestem we właściwym miejscu - z targowiska odjeżdżają tuk-tuki do Champasak. Niestety dopiero za godzinę. Czas poświęcam na obserwacje krążących wokół Laotańczyków skupiając się na dokumentacji fotograficznej wybranych twarzy.

Tuż po 10.00 ruszamy i godzinę później wysiadając przed jednym z droższych hoteli w Champasak płacę ustaloną kwotę za kurs (20 000 LAK). Okazuje się, iż rzekomo nie ma dziś szans na wydostanie się stąd - przynajmniej po tej stronie Mekongu. Główna droga na południe biegnie wzdłuż przeciwnego brzegu. Manager hotelu proponuje mi rower górski za 30 000 LAK na cały dzień. Tuk-tuk do świątyni Wat Phu kosztuje 80 000. Zostawiam w hotelu duży plecak mały zarzucam na grzbiet i mimo zmęczenia spowodowanego brakiem snu i łazienki od dwóch dni i nocy ruszam w kierunku świątyni. 8-mio kilometrowa droga wiedzie przez kilka wiosek, których granic momentami trudno dostrzec.

Wstęp do zespołu wpisanego na listę UNESCO kosztuje 30 000 LAK. Sporo, ale i tak generalnie zabytki są tu dużo tańsze niż w Indiach. Zostawiam rower i pieszo pokonuję ostatnie metry przed dolnym pałacem. Od lat jest restaurowany i nie można wejść do wnętrza ... więc tam wchodzę korzystając z prawdopodobnej przerwy archeologów na lunch. Drogą procesyjną pokonując stromymi, kamiennymi schodami 200 m wzwyż osiągam platformę z rewelacyjną świątynią i pięknymi widokami na okolice. Turystów wielu tu nie ma - tym bardziej magicznym wydaje się miejsce. Wbrew licznym negatywnym opiniom wyczytanym wcześniej w necie Wat Phu bardzo pozytywnie mnie rozczarowuje. Podobnie zresztą jak Vientiane, a nawet Vang Vieng (Luang Prabang był dokładnie taki jak oczekiwałem). Największą porażką turystyczną Laosu jest w mojej opinii Phonsavan. Wiedząc jak niewiele ma do zaoferowania i jak wiele z tym jest związanych kosztów pewnie nie wybrałbym się tam.

Po prawie dwóch godzinach spędzonych na zabytkowym wzgórzu pozdrawiany ciągle przez tutejsze dzieci wracam wzdłuż Mekongu do wioski. Właściwie już wcześniej powziąłem decyzję o pozostaniu tu na noc - teraz zostaje już tylko znaleźć odpowiedni nocleg. Korzystając z mego środka transportu jadę bliżej centrum osady i decyduję się na pokój za 50 000 LAK w „Suchittra Guest House” położonym na nadrzecznym urwisku. Opłacam zarówno pokój i jutrzejszy transport do Nakasang o 8.00 rano (70 000 LAK) i rowerem jadę na obiad do największej tutejszej restauracji Champ przy głównym rondzie. Na tarasie zawieszonym nad rzeką zamawiam smażonego kurczaka z imbirem i ryżem. Dostaję też rosół i miseczkę chili. Nie znając stanu swojej kieszeni nieopatrznie zamówiłem też wodę. Rachunek opiewa na 25 000 LAK. Wyskrobuję 24 500. Wstyd mi i obiecuję uzupełnić resztę wieczorem.

Czas na rekonesans mego niewidzianego od dwóch dni brudnego ciała. Z miejsc poparzonych podczas tubingu skóra zaczęła schodzić płatami, ale poza tym nie widzę żadnych innych niepokojących oznak mojej nadgorliwości w opalaniu. Nawet mnie to nie swędzi. Jest szansa, że uzupełnię opaleniznę przed powrotem do kraju. Zgodnie z założeniem czysty w końcu i syty udaję się na relaksującą drzemkę. Budzę się po dwóch godzinach o 18.00. Czas zwrócić rower, zrobić małe zakupy i zjeść kolację - nic ponad przeciętność - kolejna zupa w znanej już restauracji. Zostawiam napiwek i uspokajam moje sumienie.

Teraz mogę oddać się nadrobieniu 3-dniowych zaległości w dzienniku ... przy zimnym piwku; na leżaku przed moim guest-house-em; wśród owadzich odgłosów nocy; nad oświetlonym księżycem magicznym Mekongiem. Wszelkie trudy i niewygody wynikające z dotarcia w to miejsce zostały właśnie nagrodzone z nawiązką.

W hotelu mam tylko jednych współlokatorów - anglojęzyczną parę mieszkającą za niezbyt dźwiękoszczelną ścianą. U właściciela zamawiam budzenie na 7.00 - nie wiem czy mnie aby na pewno zrozumiał. Jest 22.40. Wsłuchując się w rytmiczne, głębokie chrapanie sąsiada próbuję w końcu normalnie przespać całą noc.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (62)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018