Geoblog.pl    dagar    Podróże    TAJLANDIA + LAOS 2011    „HARDCORE JOURNEY”
Zwiń mapę
2011
04
gru

„HARDCORE JOURNEY”

 
Laos
Laos, Paksé
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12636 km
 
Na dworzec północny w Vientiane wjeżdżam już siedząc w fotelu o 8.15 ... czyli z godzinnym opóźnieniem. Tak jak się spodziewałem nie ma tu bezpośredniego transferu do prowincji południowych, o której to możliwości żarliwie zapewniał mnie boss-cwaniaczek. Zbiorowym tuk-tukiem za 30 000 LAK ponad godzinę później osiągam właściwy dworzec i decyduję się na lokal-bus do Pakse za 110 000 LAK odjeżdżający za 10 min. Zdążyłem jeszcze kupić sandwich-a z „jakimś-tam-mięsem“ i warzywami i zająć ostatnie wolne miejsce siedzące. Jest nieźle. Spóźnialscy muszą siedzieć na plastikowych stołeczkach dostawianych w miarę potrzeb między siedzeniami.

Ruszamy punktualnie, autobus jest wygodny i właściwie byłoby pięknie, gdyby ... no właśnie - gdzie siedzi pani w futerku z zebry, która cierpi na chorobę lokomocyjną i ma otwarte na oścież okno ...? Jasne, że tuż przede mną! Tym razem moja twarz, uszy i szyja narażone są na porywy zimnego przeciągu-huraganu. Czuję, że za chwilę stracę resztki włosów. Sąsiad obok próbuje bronić się przed wichurą przy pomocy zasłonki - na niewiele się to zdaje. Mimo utraty cierpliwości uprzejmie proponuję „zebrowej“ pani i jej koleżance nieoczekiwaną zmianę miejsc, a ponieważ się na takową operację nie godzą zamykam okno. Nie ma protestu - pani jeno częściej teraz wdycha łagodzący objawy choroby sztyft.

Podróż zgodnie z informacją uzyskaną na dworcu południowym powinna trwać 12 godzin. Fantazję to ci informatorzy tu mają. 12 godzin zajmuje może sama jazda, ale chyba nikt nie wliczył w to przystanków! Tym razem jest ich znacznie więcej i są dłuższe wszak wszystkie luki autokaru jak i dach są zawalone bagażami podróżnych i licznymi przesyłkami. Jest też nawet kilka motorów. W połowie drogi przerwa w podróży zajmuje ponad półtorej godziny! Podejrzewam, że kierowca musiał się zdrzemnąć. Zdezinformowana gawiedź kisi się wewnątrz rozpalonej maszyny. Kolejne przystanki wykorzystuję raczej na papierosa wszak posiłki są serwowane na każdym postoju przez obnośnych handlarzy. Po drodze spożywam dwa udka kurczacze, pyszne racuchy z owocowym nadzieniem i zielony „ni-to-owoc-ni-to-warzywo“ o smaku słodkiego twardego melona i konsystencji kalarepy. Wszystko po 5 000 LAK. Ok. 20.00 docieramy do miasteczka Savannakhet, które robi na mnie na tyle dobre wrażenie, że przez moment zastanawiam się czy tu nie zostać na noc i ruszyć dalej dopiero rano. Szkoda mi jednak czasu i kontynuuję podróż. Tym razem uatrakcyjnia mi ją wstawiony koleś jadący do Atapu (czyli znacznie dalej niż ja), którą to miejscowość - ku jego uciesze - odnajduję na mojej mapie, a którego obsługa kursu świadomie usadza na taborecie obok mego siedzenia. Okazuje się raczej zabawnym facetem i mimo bariery językowej wszczynamy pogawędkę momentami wzbudzając salwy śmiechu u współpasażerów. Nawet kiedy wokół zwalniają się inne miejsca, mój druh kurczowo trzyma się faranga, choć na szczęście rozmowa się urywa. Chciałem lokalnego folkloru to go dostałem podczas tej podróży.

W Pakse zostaję wysadzony przed hotelem „Champa” po 2.00 nad ranem. Bus jedzie dalej. Nie mogę się dogadać z tutejszym portierem ani tuk-tukarzami i zostaję przed hotelem sam jak palec. Chwilę później z mroków nocy wyłania się bardzo-starsza-para anglojęzycznych turystów, których kierowca także pozostawił na pastwę losu i również szukają niedrogiego guest-house-u. W pierwszym do którego docieramy nie ma szans na porozumienie z pogrążoną w sennym letargu obsługą. Idziemy dalej. Poza jakimś zamkniętym hotelem nic w okolicy nie ma. Narzucam tempo i zostawiam towarzyszy lekko w tyle. Za chwilę widzę jak poddają się, łapią tuk-tuka i odjeżdżają w czarną dal miasta. Jest 3 nad ranem. Nie zostaje mi nic innego jak poszukać darmowego noclegu w jakimś przytulnym zaułku na ulicy. Znajduję drewniany stragan przy drodze, między jego podestami układam spięte plecaki, a na nich - okryty kolejny raz użytym trenczem - kładę się sam. Mimo upiornego piania koguta z pobliskiego kurnika, od czasu do czasu wspomaganego warkotem przejeżdżających motocykli i aut, brzęku komarów wokół twarzy oraz wszystkich innych mniej bądź bardziej niepokojących odgłosów nocy udaje mi się w tych warunkach przespać grubo ponad 2 godziny.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018