Geoblog.pl    dagar    Podróże    TAJLANDIA + LAOS 2011    „POSPIESZNY MISTYCYZM”
Zwiń mapę
2011
13
lis

„POSPIESZNY MISTYCYZM”

 
Tajlandia
Tajlandia, Buriram
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10577 km
 
No i pierwsza niemiła niespodzianka. Coś jednak tkwi w tych datach - najwyraźniej 13-stka nie jest dla mnie najszczęśliwsza. Prawdopodobnie straciłem wszystkie dotychczasowe notatki. Byłoby bardzo nie fajnie próbować je teraz odtwarzać. Cóż zaczynam relację ponownie od dnia dzisiejszego, a raczej uzupełnienia wczorajszego wieczoru z nadzieją, że jakoś jednak uda się ten uszkodzony plik odzyskać. Nauczony tym doświadczeniem postanawiam zapisywać każdy dzień w innym pliku.

Ok. 4.00 nad ranem powtarza się wczorajsza sytuacja. Ponownie jakieś towarzystwo trzaska drzwiami od aut głośno przy tym konwersując. Po kilku kolejnych drzemkach wstaję o 8.00. Godzinę później oddaję klucz i 10 min potem jestem na dworcu. Za dzisiejszy cel obieram położone na wschód miasteczko Buriram, które zamierzam potraktować jako bazę wypadową do pobliskich świątyń. Najbliższy pociąg jest za godzinę - nie ma w nim jednak 3-ciej klasy, a bilet na drugą kosztuje ponad 320 THB! Postanawiam poczekać na kolejny - o 11.00 i za bilet płacę 24 bathy (!). Wpadam do chińskiego baru na zupkę - tym razem z kurczakiem (35 THB). Trochę ją „przesoliłem“ sosem rybnym. Pierwszy raz nie kończę posiłku. Kolejna niemiła niespodzianka to moje cool-owe okulary Ray Ban - złamał mi się jeden zausznik. Do czasu zakupu nowych muszę sobie jakoś poradzić z jednym. Pozostały do odjazdu pociągu czas spędzam przed dworcem na spisaniu wrażeń z wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranka.

Pociąg zostaje podstawiony z 10 minutowym opóźnieniem. Miejsca obok mnie zajmują tutejsze przekupki z siłą głosu dorównującą brzmieniu ryku lwa, albo trąbienia słonia ... tyle, że niestety używają tego głosu trochę częściej. Na kolejnej stacji (tej, którą przypadkiem odwiedziłem wczoraj) dosiada się jednak spory tłumek pasażerów rozdzielając koleżanki, a monotonny rytm jazdy usypia je. Jednak nie stracę słuchu tym razem. Namiętnie fotografuję mijane po drodze nostalgiczne stacyjki - każda z obowiązkowym ołtarzykiem pod wielkim portretem ukochanego przez naród króla Tajlandii Ramy IX. W Buriram powinienem być planowo o 12.58. Nie widząc celu zaczynam się leciutko irytować. Od teraz każda minuta dnia ma duże znaczenie dla realizacji moich dalszych planów. Z 40-minutowym opóźnieniem wysiadam w końcu w Buriram. Poza kilkoma taksiarzami nikogo wokół nie widać - niedziela wszak jest. Pytam driverów o hotel - zgodnie wskazują mi ten najbliższy stacji - z daleka nie wyglądający na moją kieszeń. Nic innego jednak wokół nie widzę i sprawdzam ceny w pokrytej marmurami recepcji. Bingo! Najtańszy pokój z dwoma łóżkami, łazienką a nawet TV kosztuje 240 THB! Na dodatek ta opcja jest aktualnie dostępna! Biorę w ciemno. Szybki meldunek, opłata i jestem w mojej dzisiejszej noclegowni. Nie ma jednak czasu na delektowanie się apartamentem. Nie przebierając się nawet zrzucam zbędny bagaż i wyruszam w poszukiwaniu dworca autobusowego. Jakieś dwa kilometry prawie przebiegam opustoszałe miasto i o 14.30 jestem już w porządnym autokarze do Nang Rong. Wcześniej zdążyłem tylko zapalić i w 7/11 kupić wodę na drogę. Na jakikolwiek posiłek nie starczyło już czasu. Szczęście, że jeszcze w pociągu skusiłem się na grillowane udko kurczaka (25 THB). Mimo, iż to dystans raptem ok. 50 km cel osiągamy dopiero po półtorej godzinie jazdy. Jednak pojawia się szansa na zwiedzenie obu założonych w moich planach świątyń. O 16.00 jest bus jadący przez wioskę Ban Tako, którą osiągamy po 15 minutach jazdy (20 THB) w zbyt bliskim towarzystwie herod-bileterki o głosie zachrypniętej Tiny Turner w szczytowej formie. Turner - jak mniemam jednak - nie śmiała się bez przerwy z własnych anegdot (jako jedyna zresztą) ... no i na pewno nie robiła tego wprost w moje ucho. Bliski dystans do pokonania zmusił mnie do przysiadki na stopniach wejściowych - tuż obok subtelnej szefowej tego bajzlu na kółkach.

Tak jak na to liczyłem (... dla odmiany, heh) staję się potencjalnym łupem dla tutejszych moto-driverów (riksz brak). Pierwszy z nich kręci nosem na program objazdu dwóch świątyń - taki warunek jednak stawiam ... i pojawia się pierwsza propozycja cenowa – 600 THB! W przewodniku sprzed paru lat widnieje 300, więc mimo, iż byłem przygotowany na 500 zbijam cenę do 400 stanowczo twierdząc, że to last price. Leciutka konsternacja w szeregach driverów upewnia mnie, że raczej nie przeholowałem z ofertą. Wahają się i tu wytaczam moją ostatnią broń: stwierdzam autorytatywnie, że na dziś to ich ostatnia szansa takiego zarobku - wszak jestem zapewne ostatnim turystą przed zamknięciem obu przybytków. Czuję, że pod wpływem tej argumentacji dochodzimy powoli do porozumienia. Teraz piłeczka po ich stronie; który mnie zabierze na przejażdżkę. Podstawia się młoda korpulentna dziewucha, za którą wsiadam na motor. Negocjacje (już bez mego udziału) trwają jednak dalej. Ostatecznie jadę z dziadkiem, który podjął temat jako pierwszy. Czas nagli ruszamy więc z kopyta. Trochę szybko jedziemy, ale o dziwo mam zaufanie do mego kierowcy. Musiał na tym biznesie zęby zjeść - zapewne stąd brak kilku jedynek.

Po ok. 20 min mozolnego wspinania się na szczyt wygasłego wulkanu osiągamy pierwszy punkt programu: Phanom Rung. Bilet wstępu kosztuje 100 THB. Pani w kasie pokazuje mi aktualny czas na swojej komórce: 16:45 powątpiewając jednocześnie, iż uda mi się dotrzeć do Prasat Hin Muang Tam przed jej zamknięciem. Polemizuję, ale płacę za pojedynczy wstęp. Do świątyni prowadzi droga procesyjna symbolizująca duchową wędrówkę z ziemi do hinduskiego nieba w postaci kamiennych schodów dekorowanych wizerunkami węży nagów. Szczyt zajmuje rewelacyjnie odtworzone sanktuarium centralne z wieńczącym je kosmologicznym prangiem. W promieniach zachodzącego słońca nabiera on szczególnego wyrazu. Miejsce ewidentnie piękne i mimo wzmożonej aktywności aby obejrzeć jego wszystkie zakamarki - nie starcza mi czasu na głębszą kontemplację.

W drodze powrotnej - ku zaskoczeniu Pani kasjerki - wymieniam bilet jednokrotnego wstępu na zintegrowany z Muang Tam oszczędzając w ten sposób 50 THB. Wracam do mego mistrza szosy i jedziemy – tym razem z górki - do kolejnego celu. Osiągamy go dokładnie o 17.30. Luzik - mam całe pół godziny do zamknięcia zabytku. Te pół godziny to (wbrew niezbyt pochlebnym opisom z przewodników i netu) niespodziewana uczta dla ducha. Ponieważ świątynia jest dużo mniej popularna i zwykle omijana przez turystów - jestem tu sam (nie licząc tajskiej pary przemknąwszej niepostrzeżenie przez ruiny ze dwa razy). Mimo, iż słońce już zachodzi i brak tu żywej duszy ... a może dlatego właśnie ... kompleks sprawia istnie nieziemskie wrażenie. Chyba tu najlepiej uwidocznił się mój indywidualizm ... i egoizm: tylko ja i średniowieczne mury w całości do mojej dyspozycji. Mimo ostro nadwątlonych zabudowań głównego sanktuarium (zachowały się jeno 4 z 5-ciu prangów) otaczające je krużganki i gophury odbijające się w narożnych zbiornikach w połączeniu z aurą późnego zachodu stanowią niesamowicie urokliwą mieszankę czystego piękna, artyzmu twórców, tajemniczości ... magii. Tym razem wykorzystuję dostępny czas na chwilę kontemplacji obserwując pogrążający się w mroku monument, którego kunsztowne detale powoli przechodzą w czystą, wyrazistą, ostrą formę czarnego konturu na tle nieba.
Kocham takie miejsca i taką atmosferę!

Czas jednak wracać. Jako ostatni gość opuszczam park historyczny (ku wyraźnej uldze obsługi). Doceniam nierozmowność mego drivera – pozwala mi to delektować się wspomnieniem odwiedzonych właśnie miejsc. Podczas powrotnej podróży (ponownie przez wzgórze Phanom Rung) nie odezwał się słowem. W Ban Tako jesteśmy ok. 18.20. Rozliczenie kursu zgodnie z umową i krótkie pożegnanie chyba potwierdziło nasz obopólny szacunek dla własnych (mniej lub bardziej przyziemnych potrzeb). „Driver nr. 25„ (taki miał numer na kamizelce odblaskowej) wskazuje mi jeszcze miejsce oczekiwania na transport do Buriram i odjeżdża (zapewne odpalić działkę panience, której przynależała kolej przewiezienia mojej skromnej osoby w rejon świątyń). Zaczyna zmierzchać. Jakieś 20 min. niecierpliwie czekam na transport do Nang Rong. W końcu pojawia się takowy. Pytam żartobliwie czy aby nie jedzie do Buriram – rzekomo nie – tylko do Nang Rong. Kolejne 20 THB, 15 min i jestem na dworcu tuż po 19.00. Trochę się martwię zastanym stanem rzeczy. Poza moim busem nie ma tu żadnego innego. W kasach pytam o docelowy kierunek mojej podróży. Oczywiście, że jest transport!: ... w postaci autokaru, z którego właśnie wysiadłem! Chyba jednak nie łapię tych Tajów. Ponownie zajmuję opuszczone przez chwilą miejsce i za kolejne 40 THB po godzinie jazdy tym razem (!) ląduję na dworcu w Buriram.

Znam drogę powrotną do hotelu. Teraz mogę sobie pozwolić na brak pośpiechu i rozejrzeć wokół siebie. Nic specjalnie ciekawego w miasteczku nie widzę, ale postanawiam dla odmiany spożyć kolację w bardziej niż dotąd cywilizowanych warunkach i nawiedzam jeden z pretendujących do miana restauracji przybytków kulinarnych. Może nie tyle był to błąd, ile nowe doświadczenie. Pomimo czystego stolika bez ceraty, schludnie ubranych kelnerek i zachodniej muzyki w tle, smak zamówionego makaronu z kurczakiem odbiegał nieco od mego wyrobionego wcześniej kulinarnego gustu. Zwalam to na brak ulubionych przypraw i zamawiam lody. Też pudło. (całość 65 THB) Od jutra jadam tylko na ceratach! Po drodze w jednej z knajp kupuję pepsi i wodę – 40 THB! - od jutra napoje kupuję to tylko w prywatnych sklepikach bądź nieśmiertelnym odpowiedniku naszej „Żabki“ - 7/11! … jak te podróże jednak kształcą.

Dotarłszy do hotelu napawam się urokiem i wyposażeniem mego pokoju. Jestem jak terminator - zaczynam od sfotografowania, a potem uśmiercenia, gotującej się do kopulacji pary gigantycznych karaluchów i chłonąc aktualne informacje na temat powodzi (w języku tajskim) przelewam dzisiejsze wrażenia na wierny notebook. Jest 1.30. Tak długo jeszcze tu nie wytrzymałem. Czas przygotować plan na jutro.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (28)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018