Geoblog.pl    dagar    Podróże    TAJLANDIA + LAOS 2011    „KHMERZY KONTRA RAY BAN”
Zwiń mapę
2011
12
lis

„KHMERZY KONTRA RAY BAN”

 
Tajlandia
Tajlandia, Phimai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10507 km
 
... porządnie spałem jeno do 4.00 nad ranem. Motoryzacyjne zamieszanie pod oknem wybudza mnie na dobre, a i reszta sąsiadów zdaje się akurat zaczynać z impetem nowy dzień. Około godziny przewracam się z boku na bok ubrany w międzyczasie w termoakywną bieliznę - noc zrobiła się wszak chłodna. Strach pomyśleć co będzie dalej na północ. Ostatecznie udaje mi się jeszcze dwa razy zdrzemnąć i w ten sposób dociągam do 8.30.

Półtorej godziny później - po opłaceniu kolejnej nocy w hotelu - jestem przed stacją kolejową z nadzieją na złapanie tuk-tuka do terminala autobusowego nr. 2, skąd odjeżdżają busy do Phimai. Stargowuję pierwotną stawkę z 70 do 60 THB (na tyle wyceniła kurs pomocna obsługa hotelu) i docieram do dworca autobusowego. Pierwszy zagadnięty Taj doprowadza mnie na stanowiska 41 i 42, skąd odjeżdżają busy w pożądanym kierunku, a że akurat żadnego nie ma i jestem trochę głodny - poszukuję kramu z zupką. Szefowa jedynego takowego przybytku w pobliżu odmawia mi obsługi. Podejrzewam, że z braku możliwości porozumienia. Moja łaskawość nie zna jednak granic - dziękując jej wracam na stanowisko odjazdu - a tam w ramach niespodzianki czeka już na mnie wygodny autokar.

Punkt 9.30 ruszamy, a punkt 11.00 (posilony kupioną w busie kiełbaską (10 THB)) wysiadam tuż przy sławetnych ruinach pokambodżańskiej świątyni Prasat Hin Phimai. Wszystko wokół tętni życiem; jest mnóstwo straganów i w najlepsze trwa ludowy festyn ubarwiony występami tradycyjnie ubranych tancerek, natchnionych śpiewaków, ludowych kapel i atrakcjami zwykle towarzyszącymi takim świętom w postaci różnorakich strzelnic, gier zręcznościowych, salonów bingo pod parasolami, jadłodajni, sklepów, kramów ze słodyczami i rzecz jasna wszelkiej maści podróbkami znanych marek. Dzięki temu wymieniam swoje „diabli-wiedzą-kiedy” połamane okulary na "prawie markowe" Ray Ban … za całe 3 dolce! Świetnie komponują się nie tylko z moją twarzą, ale i równie „oryginalnym zegarkiem" Rolex kupionym 5 lat temu za 20 USD w Kambodży. „Prawie“ robi jednak wielką różnicę. Co tam - z daleka niedoskonałości nie widać ... efekt tak! Posilony drugim śniadaniem w postaci mrożonego ananasa - za jedyne 100 THB - ruszam na podbój świątyni. Tu zasada „prawie“ także obowiązuje. Porównanie do Angkor Wat wypada zdecydowanie na korzyść tej drugiej, choć ta z Phimai (jako, że powstała wcześniej) mogła rzekomo stanowić inspirację dla budowniczych z Angkoru. Sam zespół jest bardzo ok. Problem stanowi jeno totalna komercja go otaczająca. Trudno znaleźć ujęcie budowli nie naznaczone rusztowaniami z iluminacyjnym oświetleniem, banerami reklamowymi sponsorów renowacji i w końcu tłumami turystów różnej maści (tych o podobnym do mego koloru skóry na szczęście jak na lekarstwo). To ostatnie jestem w stanie zrozumieć - sobota dziś przecież. Tuż przed wejściem do głównego sanktuarium zatrzymuje mnie grupka małolat prosząc o „interview". Polega on na zadaniu aż dwóch pytań!: ... o pierwsze … i drugie imię. Kolejne, równie oryginalne pytania, podsuwam moim kumpelom sam dopisując w ich zeszycie kraj, zawód i wiek. Proszą też o autograf. Urządzamy jeszcze małą sesję zdjęciową - czuję się jak gwiazda!

W kompleksie spędzam ok. pół godziny kontemplując wszelkie detale - wszak to pierwsza uczta duchowa podczas tego wyjazdu. Na deser funduję sobie spacer do oddalonego ok. 2 km figowca uznawanego za największy w Tajlandii. Rzeczywiście robi wrażenie ... nawet w stosunku do tego, który nawiedziłem na Sri Lance. Lankijczycy utrzymywali, iż ich drzewo jest najrozleglejsze na świecie. Teraz obawiam się, iż pozostają w nieświadomym błędzie. Klimat miejsca dociera do mnie znacznie bardziej niż sam zespół świątynny. Scena jawi się prawie żywcem wyjęta z „trójgwiezdnej sagi” Lucas’a, kiedy to Luke Skywalker spotyka Mistrza Yodę na bagnach. Rzecz jasna należałoby usunąć do tej sceny wszystkie betonowe stoliki z ławkami i brukowane ścieżki przecinające przestrzeń wyznaczoną przez wrastające w ziemię korzenie oraz dekorowany girlandami kwiatów „dom duchów“ i kapliczkę z dymiącymi kadzidełkami pozostawianymi tu przez pogrążonych w modlitewnym uniesieniu pielgrzymów. Komercja roztaczająca się wokół w postaci sztucznych wiszących mostków, pseudo-świątynek, przejaskrawionych pawilonów na wodzie, hangarów z jedzeniem i straganów z pamiątkami, nie wkracza jednak w przestrzeń zajętą przez „wielkie drzewo“. Jego splątana korona stanowi jednak parasol przeciwblichtrowy. Po spożyciu „fried beef raice“ (40 THB) w towarzystwie setek turystów, wracam jeszcze na chwilę w to magiczne, diametralnie odcięte od otoczenia miejsce, aby zapamiętać je takim, jakim jawiło mi się, kiedy wkroczyłem tu pierwszy raz wprost z bramy wejściowej i nie widziałem jeszcze otaczającego je „marketu“. Takim je chcę zapamiętać.

Do miasteczka także pieszo wracam. Próbuję zlokalizować przystanek powrotny. Mierność, bądź totalna nieznajomość angielskiego jest tu nagminna ... strach pomyśleć co będzie na dalszych rubieżach Isaan-u. W końcu udaje mi się dotrzeć w rejon bus-stop-u. Jeden właśnie czeka. Mam wrażenie, że na mnie, bo zaraz po tym jak lokuję się na niewygodnym pięciorzędowym fotelu auto rusza. Błogość jaką aktualnie odczuwam przeradza się w krótką drzemkę. Nie ma na świecie nic piękniejszego niż relaksująca drzemka w egzotycznej podróży. Tylko wówczas - zasypiając - pamięta się najprzyjemniejsze chwile minionego dnia zapominając o wszelkich troskach codzienności. W półświadomym błogostanie docieram do Nakhon Ratchasima żałując, że autobus nie jedzie co najmniej do Bangkoku, albo Kuala Lumpur, heh.

Uprzedzony o moich dalszych celach bileter wysadza mnie w okolicy fosy otaczającej centrum miasta. Chcę za dnia uwiecznić wczorajsze doświadczenia z wieczornego spaceru. Raz jeszcze odwiedzam Thao Suranari Monument i postanawiam przejść do bramy wschodniej starego miasta główną jego ulicą. Mijam odwiedzony wczoraj „night bazaar“ za dnia wyglądający jeszcze mierniej, potem dwie chińskie świątynie ... niestety współczesne, by dotrzeć w końcu do jeszcze bardziej współczesnej (do bólu wręcz) świątyni Wat Sala Loi uznawanej za najlepszy przykład współczesnej architektury sakralnej w północno-wschodniej Tajlandii. Oba przewodniki, z których korzystam wymieniają raptem dwie główne atrakcje NR. Od dziś "number one" jest dla mnie właśnie ta budowla. Wg mnie bije dwie pozostałe na łeb! Stylistyka budowli, wzorowana na chińskiej dżonce, w swoich proporcjach sięga - moim skromnym zdaniem - zenitu. Żadnej przewagi formy nad treścią - czyste, świadome, ekspresyjne i logiczne w założeniu linie + dekoracja podkreślająca formę - to tygrysy lubią! Oszczędność detalu (wyrazistego przy tym materiałowo) to esencja stylu, który do mnie przemawia.

Nie koniec to atrakcji na dziś jednak. Postanawiam utrzymać miano sknery i dotrzeć do hotelu minimalnym nakładem kosztu i wysiłku. ... tylko to pierwsze mi wyszło. Niedowidzący policjant doradza mi skorzystanie z nadjeżdżającego właśnie samloru - nr 6 (gdyby pojawił się inny - mój druh wskazałby zapewne inny numer). Właściwie trasę tego środka transportu znają tylko kierowcy i nieliczni pasażerowie. Każdy z nich ma inne zdanie gdzie powinienem wysiąść .... i zapewne dokąd zmierzam. Wysiadam ostatecznie przy „night bazaar“ (ze dwa razy go minąwszy wcześniej - czyżby driver w koło jeździł?). Powoli orientuję się gdzie jestem i w tym momencie natykam się na staruszka, który ok. godziny temu mijając mnie w tym samym miejscu powitał mnie słowami „good afternoon“. Słysząc tym razem „good evening“ uznaję, że jest mała szansa na międzynarodowe porozumienie i pytam o możliwość dotarcia jakimkolwiek środkiem transportu publicznego na dworzec główny. Sprawia wrażenia jakby coś czaił. Wskazuje mi najbliższe skrzyżowanie, na którym powinienem obrać kierunek „right“ wskazując jednocześnie w lewo. Nie dowierza jednak moim zapewnieniom, iż go poprawnie zrozumiałem, a za punkt honoru postanawia wyprowadzić mnie na właściwą drogę. Powoli prowadzi mnie na południe starego miasta ... z naciskiem na powoli - z pogawędki wynika, że ma 70 lat i niespecjalnie nadąża nawet za moim spacerowym krokiem. Strasznie długo dochodziłem co może oznaczać słowo „solie", którym mnie ciągle określał ... może to coś obraźliwego ..? - w końcu przeliterował: „soldier" i wszystko jasne się stało. Ze względu na militarny charakter stroju podejrzewał mnie o służbę w armii. Ostatecznie docieramy do Thanon Chira Junction czyli stacji oddalonej od dworca głównego o jeden przystanek. Old friend żegna się ze mną z nadzieją, że sobie dalej poradzę sam. Tak się właśnie dzieje, ale tylko przez moment. Teraz opiekę nade mną przejmuje kasjer sprzedając mi bilet za całe 2 THB (słownie: dwa bathy!) i chwilę później przekazując w ręce zawiadowcy stacji. Ten już przygotowuje się do odprawy pociągu w pożądanym kierunku. Wstrzymuje mnie przezornie do czasu kiedy pociąg się nie zatrzyma totalnie i dopiero wówczas pozwala do niego wsiąść. Ubawiony jestem po pachy. 4 min potem wysiadam na dworcu centralnym, kupuję za 10 THB dwie butelki wody pitnej i wracam szczęśliwie do hotelu. A dzięki komu to wszystko? Jasne, że moim wszystkim poznanym po drodze przewodnikom-aniołom-stróżom.

Po spisaniu głównych wrażeń z całego dnia zgłodniałem leciutko i postanowiłem posilić się zupką w okolicy hotelu. Tuż obok jest kafejka internetowa, gdzie sprawdzam tylko pocztę. Wszyscy inni - z właścicielem włącznie - oddają się namiętnie gierkom w sieci. Za pół godziny dostępu płacę całe 5 THB ... jak oni na tym interesie wychodzą ...? Wracam do pokoju i ok. 23.00 zasypiam.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (41)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
dagar
Darek Grabowski
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 334 wpisy334 16 komentarzy16 5669 zdjęć5669 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
26.03.2023 - 06.04.2023
 
 
02.02.2018 - 09.03.2018