Po śniadaniu korzystam z netu i o dziwo udaje mi się wrzucić sporo fotek na blog. Czas jednak bardziej aktywnie dzień spędzić. W hotelu wypożyczam rower (1000 K) i ruszam w kierunku klasztoru Shwe Yaunghwe Kyaung. Tak mi się przynajmniej wydawało. Poza miasteczkiem zatrzymuję się w celu regulacji wysokości siodełka. Niestety gwint blokady jest totalnie zjechany. Kupuję więc wodę, a za najbliższym zakrętem drogi trafiam na warsztat mechaniczny. Fart! Za 1000 K panowie wymieniają zużytą śrubę i w zdecydowanie bardziej komfortowej pozycji jadę dalej.
Pytam po drodze o Shwe Yan. O tak! Jesteś na dobrej drodze! Dawaj dalej! No to jadę kilometr, dwa, kilka kolejnych … Trochę odległy się ten klasztor wydaje … aż w końcu dopada mnie oświecenie: czuję, że wszyscy kierowali mnie Shwenyuang! Potwierdzam to w przydrożnej budce z mydłem i powidłem i … wracam. Szlag by to! Tuż przed rogatkami miasta zostaję skierowany w pola ryżowe i docieram rzeczywiście do jakiegoś opuszczonego klasztoru. Tylko gdzie te owalne okna? Gdzie mnisi? Gdzie nastrój, który widziałem na dziesiątkach fotek? To raczej nie to miejsce. W najbliższej wiosce pytam o mój cel: Shwe Yaunghwe Kyaung. Nic to nikomu nie mówi. Wyciągam kartkę i rysuję budynek z owalnymi oknami – tego szukam. Eureka! Dziewczynka, z którą rozmawiam czai bazę i kieruje mnie … w miejsce skąd właśnie przyjechałem. No cóż – jak się nie ma w głowie … Docieram ponownie do miasteczka, ponownie do drogi wylotowej i przemierzam tą samą trasę raz jeszcze. Zanim zdążyłem zapytać o klasztor zauważam go po lewej stronie drogi … w miejscu, gdzie po stronie prawej 2 godziny wcześniej kupowałem wodę! … a 100 m dalej reperowano mój rower! Ależ jestem zły. Tyle kilosów na darmola.
Jazda po próżnicy dała mi w kość, szczególnie w kręgosłup, który po przebytych wertepach przypomina o dyskopatii. Nie marzę o niczym innym jak dotrzeć do miękkiego wyrka w hotelu. Dotaczam się tamże mozolnie i ucinam popołudniową drzemkę. Z objazdu północnej części jeziora rzecz jasna nici …
Wieczorna wyprawa rowerem do centrum owocuje wymianą waluty (1300 K), kilkoma zakupami, kolacją u hindusa (chicken tikka masala z ryżem – 4500 K) i zamówieniem na jutro łodzi. Ustalam wstępny program przejażdżki po Inle (20.000 K) z małoletnim właścicielem łodzi i wracam do hotelu. Niestety podobnie jak wczoraj wieczorem w dzielnicy zostaje wyłączony prąd. Co prawda mam latarnię na baterie, a po krótkiej chwili zasilanie zostaje przywrócone, ale net już się nie podnosi …