... chyba odkryłem mroczną tajemnicę pustego hotelu ... Ogrodzenie basenu graniczy z ruchliwą ulicą. Skręcając w nią wszyscy - zupełnie naturalnie - cisną na gaz. Hałas nieprzeciętny! Mam wrażenie, że wszelakiej maści pojazdy przejeżdżają dokładnie przez środek mego pokoju. Co najmniej do 1.00 w nocy przewracam się z boku na bok.
Rano też nie jest dane mi pospać ... zatem już o 8.00 za cel przechadzki obieram ponownie centrum Denpasar. Na pierwszy ogień idzie tutejsze Muzeum Bali (20.000 IDR). Wielkie nie jest – to zaledwie 4 pawilony na różnych dziedzińcach, ale każdy w innym stylu i prezentujący różne etapy historii wyspy. Ekspozycja jest bardzo przyjemna dla oka, a dodatkową atrakcję stanowią młode pary pozujące na tle zdobnych bram między dziedzińcami do zdjęć ślubnych. Tuż za obszarem muzeum jest jeszcze przyjemna, hinduistyczna „świątynia władcy świata”: Pura Jagatnatha, w uliczce nieopodal katolicki kościół: Gereja Saint Yoseph (niestety zamknięty), a na przyległym placu Puputan – pomnik bohaterów upamiętniający rytualne samobójstwo radży z Bandungu (popełnione w obliczu nadciągających wojsk holenderskich), a na rondzie obok parku: statua Catur Muka poświęcona Brahmie. Ot i wszystkie atrakcje turystyczne (w zasięgu wzroku) Denpasar zostały właśnie zaliczone.
Niespiesznie wracam do hotelu posilony bardzo średnim soto ayam (13.000). Im większy warung tym gorsze jedzenie (+ wyższe ceny).
Mam jeszcze całe półtorej godziny do check-out-u, więc ... basen!