Żegnając wylewnie Ich Wysokości uniżenie wycofuję się w kierunku wyjścia, odbieram plecak i na t-rozjeździe czekam na transport. Zostaję skutecznie przekonany, że autobusy do Jalgaon niechętnie się tu zatrzymują, a najlepszym rozwiązaniem będzie 2-kilometrowa przejażdżka do pobliskiej wsi za 30 INR. Czuję, że jestem naciągany, ale zbliżający się zmierzch oraz widmo noclegu w przeklętym rzekomo miejscu nie nastraja mnie pozytywnie. Na głównej ulicy wioski zatrzymuję po 15 minutach bus do Jalgaon (28 INR), a po kolejnej godzinie jestem na miejscu. Z dworca autobusowego ruszam pieszo ku kolejowemu. Pokój w pierwszym lepszym hotelu kosztuje 200 INR. Mam do dyspozycji 3 łóżka! … i po cichu liczę, że nikt nie zostanie tu dokwaterowany. Podczas spaceru do pobliskiego dworca mijam mnóstwo innych hoteli – pewnie znalazłbym bez problemu tańszy nocleg. Naiwne pytanie czy jutro rano są wolne miejsca na sleepery do Ahmedabadu wywołuje szczery uśmiech sprzedawcy w okienku kasowym. Autobusy pokonują tą trasę tylko nocą – nie zostaje mi zatem nic innego jak podróż pociągiem II klasy bez rezerwacji. Z non-veg kolacją też jest mały problem. Wydaje się, iż jedyny lokal oferujący kurczaka to podejrzany „Bombay Restaurant” z odzianymi w krwiste kamizelki kelnerami. Wydają się mnie nie zauważać i nie otrzymuję nawet karty z menu. Opuszczam przybytek ostentacyjnie trzaskając drzwiami i w lokalnej knajpce zjadam kolejne dziś wegetariańskie thali. O dziwo bardzo mi smakuje. Wracam do hotelu. Za ścianą odbywa się głośna libacja alkoholowa. Na szczęście nie dokoptowano mi współlokatorów do pokoju.