Rano powtórka z poprzedniego dnia. Podstarzały „boy do wszystkiego” propozycją herbaty wyrywa mnie z letargu o 7.15. Wcześniej kilkakrotnie budziły mnie komary; zapewne też w ramach room service-u. Ostatnie oznaki snu i irytacji spływają wraz z zimnym natryskiem.
Dziś łaskawie odwiedzę jednak remontowaną świątynię Minakshi w Madurai. Nieopatrznie założyłem zbyt krótkie (wg tutejszej ochrony) spodnie i do 50 INR za bilet wstępu i kolejnych 50 INR za aparat muszę dorzucić jeszcze 50 za lunghi (prostokątny kawałek płótna bawełnianego), którymi z pomocą wartowników owijam się wokół bioder. Trochę sporo jak na obiekt, którego najważniejsze atrakcje w postaci zasłoniętych gophur i niedostępnego dla nie-hinduistów głównego sanktuarium, są poza zasięgiem zwiedzającego. Kilka dostępnych dziedzińców i równie piękne jak w Rameshwaram mandapy nie wzbudzają jednak podobnych odczuć. Wewnętrzne korytarze kompleksu zastawione są kramami z pamiątkami i jedzeniem, a mnogość handlarzy targujących się z pielgrzymami nie skłania do jakiejkolwiek formy zadumy. Kompleks wznieśli Najakowie – gubernatorzy królestwa Vijajanagary w latach 1560 – 1680. Zajmuje obszar ponad 6 hektarów, tworząc prostokąt o wymiarach 258 x 241 metrów otoczony masywnymi murami z 12-oma barwnymi gophurami. Wewnątrz kompleksu znajdują się dwie świątynie: jedna poświęcona głównemu bóstwu, Minakshi, awatarowi bogini Parwati, druga Sundareshwarowi, czyli Sziwie. Nazwa Minakshi pochodzi od słowa „minaa” – oznaczającego rybę oraz „akśi” – oczy. Wniosek: Minakshi to bogini o rybich oczach.
Opuszczam gościnny przybytek i wymeldowawszy się z hotelu pieszo docieram do Madurai Junction. Pociąg do kolejnego celu podróży – Kanyakumari – jest dopiero o północy, więc tak jak wczoraj jadę na dworzec autobusowy. Kurs do Nagercoil mam o 12.30 zatem pozostałe półtorej godziny przeznaczam na śniadanie w postaci placka doosa z jajkiem i uzupełnienie dziennika.
Autobus w pierwszej chwili robi dobre wrażenie. Wygodne, rozkładane siedzenia oraz w sumie troje pasażerów (włączając mnie) zapowiada przyjemną podróż. Miło jest do czasu włączenia klimatyzacji (na full) i video z bollywoodzką produkcją (także na full). Marznę nawet w polarze. 4,5 godzinna katorga kosztuje 220 INR za 160 km. Po kolejnych 45 min. siedzę w lokalnym autobusie do Kanyakumari. Ciasno, ale ciepło.